czwartek, 24 maja 2012

Rozdział trzeci

Kolejny rozdział, a co mi tam ^^ Trochę się ich nazbierało, to mogę teraz publikować.
I nie ma obawy, Haoś będzie miał się baaardzo dobrze :D W końcu co by Yoh począł bez swojego ukochanego braciszka? xD






Tak jak Lyserg miał w planach, stawił się nazajutrz rano na lotnisku. Zmieniło się jednak to, iż obecnie miał małego towarzysza, w postaci dziewczynki o imieniu Opacho, która nie odstępowała chłopaka ani na krok. Początkowo Diethel nie był pewien, czy aby robi dobrze, lecąc do Tokio. Niemniej jednak nie chciał wracać do Londynu, w którym to na dobrą sprawę nic go już nie trzymało. Za dużo bolesnych wspomnień związanych było z tym miejscem. Tak więc około południa oboje siedzieli już w fotelach, obserwując rozciągający się pod nimi ocean. Jakoś w połowie lotu spostrzegł, że ciemnoskóra dziewczynka zasnęła i wywołało to y niego delikatny uśmiech. Cóż, kto by się spodziewał czegoś takiego po Lyserg'u? Przecież nienawidził zarówno Hao, jak i wszystkiego co z szamanem było związane. A teraz przygarnął jego podopieczną. Swoją drogą... zastanawiał się dlaczego Asakura miał ją przy sobie. Nie była jakoś nadzwyczaj uzdolniona. Można nawet rzec, że była słaba. Niemożliwym było chyba, żeby tak potężna i bezwzględna osoba obdarzyła kogokolwiek uczuciem. Nawet gdyby miała to być zwykła przyjaźń. Diethel był bowiem zdania, iż Hao Asakura nie był do tego zdolny.
Na lotnisku w Tokio wylądowali dopiero pod wieczór. Lot był dosyć długi i nużący, dlatego też byli nieco zmęczeni. I głodni w dodatku. Chłopak o zielonych włosach wiedział, że w domu Yoh jedzenia nie zabraknie, ale mimo wszystko postanowił, że zjedzą w jakimś pobliskim barze. A co do Opacho. To szczerze mówiąc nie miał w ogóle pojęcia co by mógł jej zaproponować. Spojrzał więc nieco zdezorientowany na lecącą obok niego Morphine, która jedynie wzruszyła ramionami. Młodzieniec westchnął więc ciężko, chwilę potem wchodząc z małą do lokalu. O dziwo nie była wybredna, dlatego też niecałą godzinę później z pełnymi brzuchami zmierzali już ulicą w stronę posiadłości jego przyjaciela. No tak, zaakceptowali go ponownie po tym, jak zostawił ich dla X-Laws. Był im za to naprawdę bardzo wdzięczny. Zrozumiał też, że Yoh nie jest takim potworem jak jego brat, Hao. Był dobry i zawsze pomagał tym, który byli w potrzebie. Bez względu na to czy byli jego przyjaciółmi, czy wrogami. Z zamyślenia wyrwał go piskliwy głos jego towarzyszki.
- Długo jeszcze? - zapytała jękliwym tonem, co chwilę robiąc sobie postój w sunięciu do przodu. Lyserg przystanął na chwilę, a będąc przed nią zmuszony był odwrócić się do tyłu. Wyglądała na nieco zmęczoną. Co prawda ze swoim poprzednim mistrzem nie musiała używać nóg do pokonywania drogi, bo albo latali na Duchu Ognia, albo zwyczajnie Hao nosił ją 'na barana'.
- Nie, niedługo będziemy na miejscu. Chodź, poniosę Cię. - powiedział ciepłym głosem, po chwili namysłu. Istotnie, przeszli już spory kawałek, ale dla chłopaka było to niczym w stosunku do odległości, które przebył w poszukiwaniu Patch Village oraz szamanów, z którymi mógłby się zmierzyć. Najwyraźniej nogi Opacho miały jednak odmienne co do tego zdanie. Podszedł do małej i po uniesieniu jej, posadził sobie na barkach. Ruszyli teraz dalej, nie chcąc tracić już cennego czasu. Szaman miał tylko nadzieję, że swoim pojawieniem, nie wywoła jakiejś wojny.

* * *

Po upływie dwóch kwadransów nasi wędrowcy odnaleźli w końcu odpowiednią ulicę, a następnie dom, którego szukali. Nastolatek w długim płaszczu zatrzymał się przed bramką, po czym omiótł posiadłość zaskoczonym spojrzeniem. Trzeba przyznać, robiła wrażenie. Nigdy wcześniej tutaj nie był, ale chciał w końcu odwiedzić swoich starych przyjaciół. Oderwać się od tego wszystkiego. Kto wie, może nawet uda mu się w niedalekiej przyszłości zamieszkać bliżej nich? Teraz jednak musiał się w końcu wziąć w garść. Nabrał powietrza w płuca, wypuścił je z wolna i zaczął stawiać małe kroki, kierując się ku drzwiom. Zapukał w nie delikatnie, ale nie usłyszał odzewu.No cóż, trudno. Niepotrzebnie tutaj w ogóle przyjeżdżałem. Przeszło mu przez myśl, ale nim zdążył odejść Opacho już naciskała klamkę. Oczywiście żeby było jasne, nadal wygodnie siedziała sobie na jego barkach. Drzwi uległy pod delikatnym dotykiem dziecięcej dłoni. Lyserg wszedł niepewnie do środka, ale to co ujrzał wewnątrz wprawiło go w osłupienie. Co takiego ujrzał? Całego umorusanego w czymś Mantę, który klęcząc szorował podłogę... w stroju gosposi. Posiadacz zielonych włosów nie wytrzymał i parsknął perlistym śmiechem, jednocześnie stawiając małą murzynkę na podłodze. Manta spojrzał na niego spode łba, pragnącym mordu spojrzeniem.
- I zobacz co narobiłeś! Dopiero co tutaj posprzątałem, a Ty już błoto wniosłeś! Jeśli Anna to zobaczy, oboje będziemy martwi! - krzyczał niczym opętany, gestykulując przy tym nerwowo rękoma. Lyserg spojrzał przez ramię, a gdy ujrzał brudne ślady, przeszedł go zimny dreszcz. Nie ma co, miłe powitanie. Niemniej jednak wziął sobie ostrzeżenie Oyamady do serca. Zdążył poznać Kyoyamę podczas turnieju i zdawał sobie sprawę, że z nią nie można sobie pogrywać. Cofnął się parę kroków w tył, ale przez to jeszcze bardziej pogorszył sprawę. Wszedł bowiem w wiadro z brudną wodą, które przewróciło się na podłogę z łoskotem. Cała jego zawartość została wylana. Niski blondyn wrzasnął jedynie przeraźliwie, łapiąc się przy tym za głowę. Już chyba widział swoją egzekucję w wykonaniu Itako.
- Cholera, przepraszam! Zaraz Ci pomogę... - mruknął wystraszonym głosem, migiem zdejmując swoje brudne buty. Te wylądowały w kącie, a sam Diethel szybkim krokiem poszedł do kuchni, skąd przyniósł szmatę. Czymś w końcu musiał tą wodę zetrzeć, prawda? A co w tym czasie robiła nasza Opacho? Otóż ciemnoskóra znalazła sobie miejsce na szafce, z której to miała doskonały widok na całą tą jakże komiczną scenę. W jej mniemaniu, rzecz jasna. Dwójce nastolatków nie było bowiem w ogóle do śmiechu, czego ona nie potrafiła zrozumieć. I jeszcze te ich zaniepokojone miny, zupełnie jej one nie pasowały do zaistniałej sytuacji. Chichotała więc pod nosem, wesoło machając przy tym nogami, ale raczej nikt na to na razie nie zwracał uwagi. Manta oraz Lyserg zbytnio byli pochłonięci usuwaniem nadmiaru brudnej wody z podłogi. Byleby zdążyli przed powrotem Kyoyamy.

* * *

Jedyne co ujrzała Anna po podejściu do stolika chłopaków to ich oddalające się z każdą chwilą plecy. Cała grupa szamanów pędziła co sił w nogach w stronę wyjścia z baru. Wszyscy teraz zgodnie pragnęli znaleźć się jak najdalej od tego strasznego miejsca. Oczywiście bali się teraz rozwścieczonej Kyoyamy jeszcze bardziej, aniżeli dotychczas, ale na szczęście mogli skryć się przed jej gniewem w swoich domach. Jedynie Yoh dzielił dach z tym diabłem, a gdy sobie to uświadomił... jakby cała chęć życia z niego upłynęła. Cała piątka dobiegła w końcu do starej fabryki, w której postanowili trochę przeczekać. Asakura usiadł ze smętnie opuszczoną głową na niskim murku, po czym na poprawienie humoru wyjął z kieszeni cheesburgera. No przecież nie mógł go zostawić na pastwę losu w towarzystwie Anny! Zaczął więc wolno konsumować kanapkę, użalając się w duchu nad swoim losem, który wcale nie rysował się już kolorowo. Amidamaru też wolał się ulotnić, obawiając się związania koralami Itako. W zasadzie to brunet się mu nie dziwił, bo sam najchętniej schowałby się nawet pod ziemią. Szkoda tylko, że jego narzeczona nawet tam by go odnalazła. Biada mu! Nie było już dla niego ratunku. Mógł już przygotowywać się na śmierć w męczarniach.
- Ren, stary. Pamiętasz, jak pomogłem Ci wydostać się z lochów? Może przenocowałbyś mnie kilka nocy? - zapytał z nadzieją w głosie, patrząc na Tao z proszącym uśmiechem. W końcu byli przyjaciółmi, prawda? A tym w potrzebie się pomaga. Yoh był teraz w tak krytycznej sytuacji, że pilnie potrzebował wsparcia ze strony któregoś z chłopaków. Ten, do którego się zwrócił parsknął tylko, kręcąc przy tym przecząco głową.
- Chyba sobie żartujesz, Yoh. Ja chce jeszcze żyć. A wątpię, że Anna będzie wyrozumiała dla tego, kto będzie Ciebie ukrywał. Poza tym zapomniałeś, że mieszkam z Jun? - wywrócił oczyma, przechadzając się po zniszczonym pomieszczeniu. Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, a on nie miał zamiaru tkwić tutaj przez całą noc. Miał też nadzieję, że jego siostra nie będzie tak mściwa, jak jej przyjaciółka.
- Wybacz, kolego. Ale nikt nie chce się jeszcze bardziej Annie narażać. Chyba nas rozumiesz? - odezwał się w końcu Ryu, któremu żal się zrobiło Yoh, który teraz wyglądał niczym obraz nędzy i rozpaczy. Poklepał jeszcze Asakurę po plecach, po czym opuścił fabrykę. Pięć minut później szaman został już sam. Co więc mógł innego zrobić, jak nie powrót do domu? Postara się jednak bezpośrednio udać do swojego pokoju. A nóż Kyoyama go nie wyczuje. Tak, marzenia. Jakie one piękne.

* * *

Dwie jakże zakochane w sobie osoby z południowo zachodnich Niemczech, a konkretniej z Karlsruhe, również podążały obecnie w stronę Japonii. Ostatnio Tokio było dziwnie oblegane przez ludzi innej narodowości. A w szczególności dom jednego z tamtejszych mieszkańców, na pozór w żaden sposób się nie wyróżniającego spośród społeczeństwa. Mężczyzna w długim płaszczu oraz z kapeluszem na głowie stał obecnie w terminalu, obserwując krzątających się po nim ludzi. Warunki pogodowe pozostawiały wiele do życzenia, co spowodowało opóźnienie się jego lotu. Mimo że zazwyczaj bardzo opanowały, zaczął tracić już pomału cierpliwość. Bo ile mógł czekać?
- Eliza. Jeszcze trochę, a dotrzemy do Yoh na własną rękę – zakomunikował ze stoickim spokojem, jakby nigdy nic. Może i ktoś z tu obecnych usłyszał, jak mówi sam do siebie, ale chyba niewiele go to obchodziło. Na szczęście nie musiał się jednak nadwyrężać, ponieważ w przeciągu paru minut miał odlatywać.
Faust po dotarciu do Tokio postanowił udać się na jeden z cmentarzy. A dokładnie na ten, na którym stoczył swoją pierwszą walkę z Yoh. Może faktycznie był nieco dziwnym człowiekiem, ale lubił przesiadywać na takich, jak to miejscach. Zawsze było tutaj cicho i mógł opanować myśli, które od pewnego czasu zdawały się być strasznie rozbiegane. Dotychczas zajmowała je jedynie jego ukochana, ale teraz był niespokojny. Jakby coś budzącego grozę miało się niebawem wydarzyć. Nikt nie był jednak świadom tego, że w najbliższej przyszłości może dojść do wojny.
Mężczyzna leżał na wilgotnej trawie, w skupieniu obserwując wysłane gwiazdami niebo. Wtem usłyszał odgłos pękających gałęzi. Zaraz zerwał się z miejsca, przygotowując się wraz z Elizą do ataku na intruza. W końcu poplecznicy Hao mogli chcieć śmierci tych, którzy zabili ich mistrza. Dlatego też, ostrożności nigdy za wiele. Blondynka urosła w mgnieniu oka do ogromnych rozmiarów, przybierając przy tym postać pielęgniarki ze strzykawką w dłoni.
- Faust? Co Ty tutaj robisz? - usłyszał zaskoczony, dobrze mu znany głos. Yoh. Nagle przy posiadaczu pomarańczowych słuchawek ni z tego, ni z owego pojawił się Amidamaru. Obie strony były chyba równie zdziwione swoim spotkaniem. Faktem było, że nekromanta przybył do Tokio aby odwiedzić Asakurę, ale nie spodziewał się spotkać go na cmentarzu. Na Strasznym Wzgórzu owszem, ale nie tutaj.
- Chciałem odwiedzić starych znajomych. Ale najwyraźniej zasiedziałem się... A Ty? W jakim celu tutaj przyszedłeś? - Niemiec podrapał się po głowie, bowiem istotnie stracił rachubę czasu. Zawsze tak było, gdy przychodził na miejsce spoczynku zmarłych. Złamał swoją kontrolę ducha, dzięki czemu Eliza powróciła do swojej normalnej postaci. O ile można tak nazwać nieżyjącą już kobietę. Blondynka stała teraz przy swoim ukochanym, który obejmował ją w pasie.
- Ja? Ukrywam się przed Anną. - powiedział to tak oczywistym tonem, jakby nie było na jego pytanie innej odpowiedzi. Według niego każdy powinien wiedzieć co robi Yoh Asakura o tak późnej porze poza domem. Razmawiali jeszcze chwilę, ale potem opuścili cmentarz, ponieważ to nie było jednak dobre miejsce na kryjówkę dla narzeczonego Kyoyamy. Przecież duchy pochowanych tutaj ludzi mogły donieść Itako o tym, że tej okolicy przebywa. A tego nie chciał. Faust był dla niego istnym zbawieniem. Nie wiedział bowiem o ostatnich przewinieniach swojego przyjaciela, dlatego też pozwolił Asakurze zatrzymać się w pokoju hotelowych, który wynajął. Gdyby Yoh nie był tak zdesperowany, chyba by na to nie przystał. Chociaż kto wie.

* * *

Annie nawet zakupy nie były w stanie poprawić humoru po tym, co zrobił Yoh. Była tak wściekła, że biada temu, kto jej teraz wejdzie w drogę. Niemniej jednak Pyron tak obładowany był torbami gdy wrócili do domu, że z ledwością mógł się poruszać. Przez całą drogę z miasta, w głowie Itako rodził się plan karnych treningów dla narzeczonego. Miała nadzieję, że od razu będzie mogła je wcielić w życie, ale w posiadłości najwyraźniej jeszcze żaden z piątki szamanów się nie pojawił. Pirika też zamierzała pokazać Horo Horo, kto z ich dwójki rządzi. Kyoyama weszła do salonu z zaciętą miną, dokładnie wierząc wzrokiem wszystkie pomieszczenia. Musiała się przecież upewnić, że są czyste, czyż nie? Jej uwadze nie uszły pewne niedoskonałości, w postaci pozostawionych w przedpokoju śmieci.
- Manta, śmieci same się nie wyniosą... - mruknęła, wywracając przy tym oczyma. Usłyszawszy ten głos, chłopak zaraz narysował się przy worku i gotów był do działania. Lyserg miał to zrobić, ale jak zawsze wszystko spadało na niego. Norma. Dziewczyna zdawała się z początku nie zwracać uwagi na gościa, ale gdy dostrzegła Opacho, nieco się zainteresowała. W końcu Ona w ich domu to była jakaś nowość. Usiadła wygodnie na kanapie i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, stała już przed nią filiżanka ciepłej herbaty. Widocznie Oyamada nie chciał jej jeszcze bardziej z równowagi wyprowadzać.
- Ciekawi mnie, co Ty tutaj robisz. Przecież kiedyś za nami nie przepadałaś... - mówiła wolno, po czym upiła napój i spojrzała na dziewczynkę. Diethel był jej obojętny i w owej chwili mógłby nawet nie istnieć. W ogóle by się tym nie przejęła. Ujrzała jak ciemnoskóra posmutniała nieco, najwyraźniej przypominając sobie o Hao. Tamten Asakura był dla blondynki potworem i w ogóle nie mogła pojąć tego, jak można za kimś takim tęsknić. Malec mimo wszystko jednak usiadł nieopodal Kyoyamy, zerkając na nią niepewnie. Chyba zrozumiała, dlaczego Manta tak się jej bał. Chociaż... może początkowo Opacho za nią nie przepadała, tak potem jeszcze podczas turnieju chętnie dziewczyny odwiedzała. A te chyba ją polubiły.
- Opacho przyjechała tutaj z nim. Uratował ją przed złymi szamanami... - odpowiedziała zamyślona, nie odrywając wzroku od Anny. Wskazała przy tym palcem na Lyserg'a, którego w końcu dziewczyna raczyła spojrzeniem obdarzyć. Ale na bardzo krótko. Otworzyła już usta by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie w pokoju pojawił się duch starszego mężczyzny. Najprawdopodobniej poległego żołnierza. Mruknął coś wprost do ucha Itako, która szeroko otworzyła oczy ze złości.
- A to ci tchórz! Niech ja go dopadnę w swoje ręce! - krzyknęła z furią, aż przestraszyła murzynkę. Hao nigdy w taką złość nie wpadł. No może poza tym dniem, kiedy to walczył z Yoh. Kyoyama dosłownie wybiegła z domu, ale nikt prócz zjawy towarzyszyć jej nie chciał. Woleli chyba poczekać tutaj. Domyślili się, że nakazała ona wszystkim duchom, aby odnalazły jej narzeczonego. I najwyraźniej tego dokonały. No to krucho przestawiała się przyszłość bruneta z pomarańczowymi słuchawkami, z którymi nigdy się nie rozstawał.