Nastolatek
o ciemnych włosach, na których zawsze widniały pomarańczowe
słuchawki siedział na ganku przed domem, wpatrując się w usłane
gwiazdami niebo. Po jakimś czasie podwinął nogi i oplótł je
ramionami, zamykając przy tym znużone powieki. Z domu dało się
słyszeć donośne śmiechy, ale chłopakowi humor ostatnimi czasy
nie dopisywał. Yoh, bo to właśnie on przesiadywał na deskach
znosił nawet bez szemrania nowy harmonogram treningów Anny. Kiedyś
chociażby próbował się buntować, a teraz? Przynajmniej podczas
biegania, czy przysiadów miał na czym się skupiać. Nie chciał
bowiem myśleć o zdarzeniach, które miały miejsce miesiąc temu,
podczas turnieju o tytuł Króla Szamanów. Z zamyślenia wyrwał go
odgłos kroków, a potem znajomy głos jego najlepszego przyjaciela,
Manty.
- Yoh, wszystko w
porządku? - zapytał z nutką zaniepokojenia, opadając po chwili
namysłu obok Asakury. Przyszedł tutaj, ponieważ brunet wyszedł
dobre pół godziny wcześniej i do tej pory do salonu nie powrócił.
A podobno chciał się tylko przewietrzyć. Reszta chłopaków jego
zniknięcia nie zauważyła, ale Oyamada spostrzegł ową zmianę w
zachowaniu Yoh. Młodej pani medium również to nie umknęło.
Postanowiła jednak nie wypytywać o to swojego narzeczonego, nie
chcąc go zwyczajnie męczyć. Niemniej jednak treningów nie miała
zamiaru mu odpuszczać. Musiała w końcu trzymać go żelazną
ręką, bo jakby nie patrzeć, turniej zostanie wznowiony. Może
jeszcze nie jutro, ale w najbliższym czasie – na pewno. A Yoh
musiał go wygrać.
- Tak, tak. Zamyśliłem
się tylko... - odpowiedział z opóźnieniem, przenosząc wzrok na
blondyna. Po chwili westchnął cicho, nie mógł przecież aż tak
zamartwiać przyjaciół swoim fatalnym samopoczuciem. Dlatego też
wysilił się na uśmiech, który o dziwo wyglądał bardzo
naturalnie, a gdy został przez chłopaka odwzajemniony, podniósł
się z ganku. Oboje ruszyli teraz w stronę wejścia do domu,
chociaż Asakura z chęcią uciekłby z tego miejsca jak najdalej.
Nie, nie chodziło tutaj o to, że nie chciał być z Horo Horo,
Ren'em, czy Ryu. Po prostu... sam nie wiedział co od powrotu z
Patch Village się z nim dzieje. Po wejściu do pokoju omiótł go
wzrokiem, na dłużej zatrzymując go na pannie Kyoyama. Zaraz
jednak odchrząknął nieco zmieszany i dosiadł się do rozgadanej
grupy okupującej stół wypełniony jedzeniem oraz napojami.
Spojrzenie jego mimo wszystko pozostało w pewnym stopniu nieobecne,
ale nie każdy potrafił to zauważyć. Śmiał się bowiem i
żartował razem z innymi, aczkolwiek... była to jedynie maska.
Maska stwarzająca pozory, że nic go nie gnębi i wszystko z nim w
porządku.
- Chyba powinniśmy zaraz
się zmywać, bo jeszcze Anna zagna nas do sprzątania... - mruknął
cicho Horo Horo, pochylając się nad stołem. Miał chyba złudne
nadzieje, że nasza medium tego nie usłyszy. Już chciał się
wyprostować, ale wtem ujrzał przerażone spojrzenia reszty
chłopaków. Uniósł więc niepewnie głowę, ale nim zdążył to
w pełni zrobić, otrzymał cios – prosto w szczękę. A
napastnikiem jak można się spodziewać była mistrzyni świata
wagi ciężkiej, Anna Kyoyama. Naprawdę nie mam pojęcia, jak
chcesz się z kimś takim ożenić, Yoh. Miał już to na końcu
języka, ale na szczęście w porę się w niego ugryzł.
Teraz już raczej nie obyłoby się bez szpitala i intensywnej
terapii. O ile w ogóle by atak przeżył. Szaman o niebieskich
włosach podniósł się spod ściany, pod którą wylądował i
złapał się za obolałą twarz. Chyba złamała mu żuchwę... W
oczach zaświeciły mu łzy, ale nie mógł przecież płakać przy
kolegach! Wziął się więc w garść i przywołał na usta
uśmiech. Musiał przecież pokazać, że nie jest wcale taki słaby.
Nie kiedy jego przeciwnikiem jest dziewczyna. Chociaż z drugiej
strony... przegranie z Anną raczej niczym haniebnym nie było. Na
sam jej widok wielu dostawało ciarki na plecach.
- Koteczku, czas do spania. Jutro skoro świt czeka Cię
podwójny maraton. I to przed śniadaniem! - wszyscy aż
podskoczyli, usłyszawszy donośny krzyk Anny. Jedynie Joco nie
zdając sobie chyba sprawy z powagi sytuacji, parsknął śmiechem,
wskazując palcem na Yoh. Jak widać rozumiem to on nie grzeszył.
Dziewczyna zmiażdżyła go żądnym mordu spojrzeniem, po czym
szybkim krokiem ruszyła w stronę stołu. A gdzie podziała się
reszta? Otóż Yoh pognał na górę, w celu udania się na
spoczynek, a Ryu wraz z Mantą, Horo Horo i Ren'em biegli właśnie
co sił w nogach w stronę swoich domów. Aż się za nimi kurzyło,
trzeba przyznać. Dopiero teraz McDaniel zdał sobie sprawę z
powagi sytuacji, w której się znalazł. I to na własne życzenie.
W ułamku sekundy stanął na baczność, ale złudnym było
myślenie, że to coś pomoże.
- A Ty żartownisiu,
dalej do garów. No już Cię nie widzę! - warknęła ostrzegawczo,
a widząc jak się ociąga wymierzyła mu celnego kopniaka, dzięki
któremu w trybie natychmiastowym znalazł się wraz ze swoim duchem
stróżem przed umywalką. W fartuszku, rzecz jasna.
- Za jakie grzechy... -
jęknął jeszcze, ale zaraz zamilkł, biorąc w dłoń talerz z
myślą umycia go. Wolał chyba jednak nie przeciągać struny, bo
jeszcze Anna powiesi go na tych swoich koralach i wówczas już tak
wesoło nie będzie. Do uszy szamanki doszedł cichy chichot
dobiegający z góry, ale gdy tylko przeniosła wzrok na schody,
nikogo tam nie było. Usłyszała jeszcze jedynie odgłos z impetem
zamykanych drzwi. No tak, Yoh. Rano mu pokaże co czeka
podsłuchujących. Oj, odechce mu się tak perfidnego oszukiwania
swojej narzeczonej. Do stu kilometrowego biegu dorzucimy jeszcze
osiemdziesiąt pompek. Tak na rozgrzewkę. A potem... w zależności
od samopoczucia Kyoyama doda coś jeszcze, albo zrobi Asakurze
wolne. Ale najczęściej pomimo szampańskiego humoru brunet i tak
musiał wylewać siódme poty w tej torturze, zwanej przez nią
treningiem. W przeciągu kwadransa z domu ulotniła się jeszcze Jun
oraz Pirika, które wolały się już dzisiejszego dnia medium nie
narażać. Jedynie biedna Tamao musiała pomagać Joco w sprzątaniu.
Uwinęła się jednak nadzwyczaj szybko i podreptała z opuszczoną
głową do swojej sypialni. Następnie pogasły wszystkie światła,
tym samym oznajmiając, że domownicy udali się na spoczynek.
Chociaż jeden z nich w ogóle nie potrafił zmrużyć oczu. A był
nim Yoh.
* * *
Młody
Asakura leżał na łóżku z rękoma splecionymi pod głową i z
wzrokiem wbitym w sufit. Zupełnie nie chciało mu się spać, co
było czymś bardzo dziwnym biorąc pod uwagę fakt, że był
mistrzem w zasypianiu. Nawet na stojąco. Teraz jednak zebrało mu
się na rozmyślania. A wcale tego nie chciał. Znowu wróciły
natrętne wspomnienia z TAMTEGO okresu. Sprzed miesiąca, gdy to był
zmuszony zabić człowieka. Wiedział, że było to konieczne, bo w
przeciwnym razie Hao zostałby Królem Szamanów. A co za tym idzie,
ludzkość przestałaby istnieć, ustępując światu przeznaczonemu
jedynie dla szamanów. Mimo wszystko jednak nie mógł się wyzbyć
jednej myśli. Owy chłopak jakby nie patrzeć był jego bratem. Może
i reinkarnowanym, ale jednak. Zaczął się nawet zastanawiać nad
tym, czy aby pozbawienie go życia było jedynym z możliwości
uratowania ludzi. Poniekąd też rozumiał swojego przodka. W końcu
człowiek istotnie pomału przyczynia się do zagłady planety, ale
nie był to jeszcze powód do tego by cały gatunek miał przejść
do historii. Hao chyba również zdawał sobie z tego sprawę, co Yoh
zresztą zrozumiał po odbytej podróży wewnątrz Księgi Szamanów.
Najwyraźniej jednak wygranie tytułu Króla Szamanów uznał za
najskuteczniejsze w walce z tą 'plagą'.
- Amidamaru. A co, jeśli
On wcale nie był taki zły, jak wszyscy sądzili? - zapytał
przyciszonym głosem, odrywając wzrok z martwego punktu i
przenosząc go na samuraja, który pojawił się właśnie przy
łóżku. Początkowo nie wiedział chyba o co brunetowi
chodzi, ale w porę się zreflektował. Wiedział on, że z jego
przyjacielem nie dzieje się nic dobrego, dlatego musiał ostrożnie
dobierać słowa.
- Sam wiesz, że nie dał
Ci zbytnio czasu abyś mógł to rozważyć. Poza tym chroniłeś
swoich najbliższych i przyjaciół przed szamanem, który chciał
ich zniszczyć. Nie możesz siebie wiecznie obwiniać za to, co się
stało. Widocznie tak być musiało i nie warto jest ciągle tamtych
wspomnień rozdrapywać. Tym bardziej, że one wcale nie są jak
widać dla Ciebie czymś przyjemnym. - odpowiedział wolno, patrząc
na chłopaka swoim uważnym spojrzeniem. Starał się pocieszyć
bruneta, ale szczerze mówiąc nie potrafił postawić się w jego
sytuacji. Nie umiał wyobrazić sobie co zrobiłby, będąc na
miejscu młodego Asakury.
- Poza tym powinieneś
iść już spać. Jeśli zaśniesz jutro gdzieś na ławce, możesz
być pewien, że Anna dorzuci Ci w prezencie jakieś trzydzieści
mil. - dodał śmiejąc się pod nosem, chcąc chyba rozładować
panującą w pokoju atmosferę. Oczywiście w duchu modlił się,
aby Kyoyama tego nie słyszała. Jakoś nie uśmiechało mu się
ponowne związanie koralami, bo nie było w tym nic miłego.
Naprawdę.
- Chyba masz rację. Nie
powinienem już o tym myśleć. Macie i tak już dosyć zmartwień.
- mruknął pod nosem, a usłyszawszy o dodatkowych milach jęknął
jedynie żałośnie i złapał się obiema rękoma za głowę. Może
i trening Anny był pomocny, ale nie przesadzajmy. Nawet nie wiadomo
kiedy wznowią turniej, a ta katuje go codziennymi treningami po
których własnych mięśni nie jest w stanie poczuć. Do tego jakby
jeszcze było mało dołączyła dietę. Niby na wzmocnienie. Ale
Yoh w to powątpiewał, ponieważ nawet obiadem nie mógł
się najeść. Czasami udało mu się wymknąć na cheesburgera
z przyjaciółmi, ale potem musiał swoje grzechy odpokutować. W
ćwiczeniach, jak można się domyślić. Niedługo potem zasnął w
wyjątkowo oryginalnej pozycji, a mianowicie w poprzek łóżka z
głową wiszącą poza łóżkiem. Ale tak właśnie było mu
wygodnie.
* * *
Tymczasem
w zupełnie innej części świata pewien chłopak w wieku około
piętnastu lat wolnym krokiem szedł przez las. Wyraźnie utykał,
ale na twarzy jego nie można było dojrzeć grymasu wywołanego
bólem. Zastępował go jednak pełen nienawiści wzrok. Dodatkowo
jeszcze zaciśnięte w pięści dłonie i ta rana na torsie. Nie
wyglądało to zbyt ciekawie, ale może cofnijmy się w czasie? Po
walce w Gwiezdnym Sanktuarium wszyscy bez wyjątku przeniesieni
zostali z powrotem na pustynię. Szamani święcie przekonani byli,
że pokonali Hao, ale nic bardziej mylnego. Otóż Król Duchów
uwolniony przez ostateczny atak Yoh był tak przestraszony zaistniałą
sytuacją, że w akcie desperacji dosłownie 'wypchnął' uczestników
turnieju ze swojego świata. Tym samym zamykając do niego wszelkie
możliwe wejścia. Asakura o długich włosach również wylądował
na gorącym piasku. Zbyt był jednak zmęczony walką by móc się z
niego podnieść. Na szczęście jednak resztkami foryoku zdołał
teleportować się na pobliskie wzgórze, gdzie miał zamiar w
ukryciu podleczyć swoje obrażenia. Jego energia duchowa nieco
ucierpiała, ale wszystko się w miarę upływu czasu zregeneruje, a
wówczas... świat pozna gniew upokorzonego Hao Asakury. A w
szczególności Yoh. Ten, który go do tego stanu doprowadził. Na
razie jednak nie mógł pozwolić na to, aby ktokolwiek odkrył, iż
jednak zdołał owy atak przeżyć. I tutaj pomocny okazał się Duch
Ognia, dzięki któremu bez problemu mógł się niespostrzeżenie
przemieszczać. Po miesiącu czuł się jednak odrobinę lepiej.
Ale dlaczego postanowił
udać się do miasta, skoro było to dla niego takie niebezpieczne?
Nie żeby się bał, ale musiał oszczędzać siły i nie miał
zamiaru marnować ich na pozbawioną sensu walkę. Niemniej jednak
potrzebował ziół oraz innych medykamentów, które pozwalały mu
powrócić do zdrowia. Wracając owym lasem poczuł się jednak
dziwnie osamotniony. Zawsze towarzyszył mu Opacho, a teraz nawet jej
przy nim nie było. Przegnał tą dziewczynkę jeszcze podczas walki,
nie chcąc aby ta widziała jego klęskę. Ale teraz... teraz będzie
chyba musiał ją odszukać. Wbrew pozorom Hao nie był wcale
pozbawionym serca draniem, a los tej małej czarnoskórej nie był mu
obojętny. W końcu to on ją uratował przed śmiercią głodową i
obudził w niej pokłady szamańskiej mocy. Można nawet powiedzieć,
że mała Opacho jest dla niego niczym córka.
Teraz jednak siedział
przed ogniskiem, zaraz przed ogromnym duchem ognia i skrzywił się
wspominając, jak przestraszył ją swoim zachowaniem. W jej oczach
nigdy nie był zły, ale najwyraźniej inni mieli o nim zupełnie odmienne zdanie. Oceniali go, chociaż nie mieli o nim pojęcia. Jakie to
płytkie. Yoh, przygotuj się, bo następnym razem tak łatwo mnie
nie pokonasz, pomyślał i zaśmiał się gorzko, czemu
zawtórował mu jego duch stróż. O tak, Hao musi się swojemu jakże
kochanemu braciszkowi odpłacić za obrócenie w proch jego marzenia.
A był tak blisko! Najpierw jednak odwiedzi resztę swojej rodziny,
która zapewne niezwykle ucieszy się na widok swojego ulubionego jej
członka.
* * *
W
pewnym amerykańskim miasteczku samotny szaman przechadzał się
ulicą, kierując swe kroki w stronę hotelu, w którym to osiadł.
Jego oliwkowy płaszcz z żółtawymi wstawkami powiewał na wietrze,
a sam jego właściciel sprawiał wrażenie jakby przygnębionego.
Dotychczas myślał, że po pokonaniu Hao będzie się czuł znacznie
lepiej, ale najwyraźniej zemsta za zamordowanie jego rodziców
oczekiwanego skutku nie przyniosła. Lyserg Diethel, bo tak miał na
imię nasz szaman usłyszał w pewnym momencie odgłosy sprzeczki.
Uniósł swe zielone spojrzenie, kierując je na przeciwległą
stronę chodnika. Ujrzał tam grupę mężczyzn. Najprawdopodobniej
byli oni szamanami, co wywnioskował po ich kontroli ducha, ale coś
mu tutaj nie pasowało. Zmarszczył jednak czoło, ponieważ
wyglądało na to, że walczyli. Zaraz ruszył w tamtym kierunku,
rozpychając się przy pomocy ramion.
- Ej, mały! I co, Twój
mistrzunio nie dał rady? Może czas, żebyś do niego dołączył?
- mówił pogardliwie dobrze zbudowany mężczyzna z bujną brodą.
Wtem obok wyrósł ogromny smok, który okazał się być dużą
kontrolą ducha. Już miał uderzać pazurami w malca leżącego na
asfalcie, gdy to drogę zagrodziło mu wahadełko młodego
detektywa. Wzrok wszystkich zaraz zwrócił się na 'intruza'.
- A Ty tu czego?! Ten
wypierdek był po stronie Hao, zasługuje na śmierć! - warknął,
łypiąc wrogim spojrzeniem to na dziecko, to na Lyserg'a. Chłopak
rozpoznał w nim nie kogo innego, jak Opacho. Wiedział, że
dziewczynka może nie była wybitnym szamanem, ale powinna była
sobie chyba z jednym przeciwnikiem dać radę. Tylko że ich było
kilku, a poza tym za bardzo była przerażona. Diethel poczuł
chwilową niechęć wobec niej, ale zaraz to minęło. W końcu
wcale zła ona nie była, pomimo że była niegdyś z Hao. Do tej
pory jednak różdżkarz nie mógł pojąć dlaczego Asakura przyjął
do swego grona kogoś tak słabego. A w dodatku traktował ją w ten
dziwny sposób, którego w tej chwili nie potrafił nazwać. Ale
wracając do teraźniejszości. Jak można się było domyślić z
owej konfrontacji wywiązała się walka, którą nastolatek wygrał.
Z małymi jednak problemami, spowodowanymi dużą liczbą
przeciwników. Gdy było już po wszystkim pomógł małej
dziewczynce z afro wstać i teraz razem z nią poszedł do hotelu.
Mimo że nienawidził Hao z całego serca, nie potrafił zostawić
jej na pastwę losu. W końcu jakby nie patrzeć, bez swojego
mistrza była bezbronna. Jutro miał samolot do Tokio i teraz
pojawiał się problem. Nie wiedział co ma z nią zrobić. Nie
wiedział bowiem, jak zareagują na nią jego przyjaciele. Najwyżej
wróci do Londynu, swojego domu. Chociaż tam akurat nie uśmiechało
mu się jechać, gdyż wspomnienia pomimo upływu lat, nadal były
jeszcze raniące. Ale co wydarzy się dalej to czas okaże. Teraz
nie warto było się przejmować niczym na zapas. Tym bardziej, że
największe zło tego świata zostało zgładzone. A w każdym bądź
razie tak wszystkim się wydawało...