sobota, 31 marca 2012

Rozdział pierwszy



Nastolatek o ciemnych włosach, na których zawsze widniały pomarańczowe słuchawki siedział na ganku przed domem, wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Po jakimś czasie podwinął nogi i oplótł je ramionami, zamykając przy tym znużone powieki. Z domu dało się słyszeć donośne śmiechy, ale chłopakowi humor ostatnimi czasy nie dopisywał. Yoh, bo to właśnie on przesiadywał na deskach znosił nawet bez szemrania nowy harmonogram treningów Anny. Kiedyś chociażby próbował się buntować, a teraz? Przynajmniej podczas biegania, czy przysiadów miał na czym się skupiać. Nie chciał bowiem myśleć o zdarzeniach, które miały miejsce miesiąc temu, podczas turnieju o tytuł Króla Szamanów. Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków, a potem znajomy głos jego najlepszego przyjaciela, Manty.
    - Yoh, wszystko w porządku? - zapytał z nutką zaniepokojenia, opadając po chwili namysłu obok Asakury. Przyszedł tutaj, ponieważ brunet wyszedł dobre pół godziny wcześniej i do tej pory do salonu nie powrócił. A podobno chciał się tylko przewietrzyć. Reszta chłopaków jego zniknięcia nie zauważyła, ale Oyamada spostrzegł ową zmianę w zachowaniu Yoh. Młodej pani medium również to nie umknęło. Postanowiła jednak nie wypytywać o to swojego narzeczonego, nie chcąc go zwyczajnie męczyć. Niemniej jednak treningów nie miała zamiaru mu odpuszczać. Musiała w końcu trzymać go żelazną ręką, bo jakby nie patrzeć, turniej zostanie wznowiony. Może jeszcze nie jutro, ale w najbliższym czasie – na pewno. A Yoh musiał go wygrać.
    - Tak, tak. Zamyśliłem się tylko... - odpowiedział z opóźnieniem, przenosząc wzrok na blondyna. Po chwili westchnął cicho, nie mógł przecież aż tak zamartwiać przyjaciół swoim fatalnym samopoczuciem. Dlatego też wysilił się na uśmiech, który o dziwo wyglądał bardzo naturalnie, a gdy został przez chłopaka odwzajemniony, podniósł się z ganku. Oboje ruszyli teraz w stronę wejścia do domu, chociaż Asakura z chęcią uciekłby z tego miejsca jak najdalej. Nie, nie chodziło tutaj o to, że nie chciał być z Horo Horo, Ren'em, czy Ryu. Po prostu... sam nie wiedział co od powrotu z Patch Village się z nim dzieje. Po wejściu do pokoju omiótł go wzrokiem, na dłużej zatrzymując go na pannie Kyoyama. Zaraz jednak odchrząknął nieco zmieszany i dosiadł się do rozgadanej grupy okupującej stół wypełniony jedzeniem oraz napojami. Spojrzenie jego mimo wszystko pozostało w pewnym stopniu nieobecne, ale nie każdy potrafił to zauważyć. Śmiał się bowiem i żartował razem z innymi, aczkolwiek... była to jedynie maska. Maska stwarzająca pozory, że nic go nie gnębi i wszystko z nim w porządku.
    - Chyba powinniśmy zaraz się zmywać, bo jeszcze Anna zagna nas do sprzątania... - mruknął cicho Horo Horo, pochylając się nad stołem. Miał chyba złudne nadzieje, że nasza medium tego nie usłyszy. Już chciał się wyprostować, ale wtem ujrzał przerażone spojrzenia reszty chłopaków. Uniósł więc niepewnie głowę, ale nim zdążył to w pełni zrobić, otrzymał cios – prosto w szczękę. A napastnikiem jak można się spodziewać była mistrzyni świata wagi ciężkiej, Anna Kyoyama. Naprawdę nie mam pojęcia, jak chcesz się z kimś takim ożenić, Yoh. Miał już to na końcu języka, ale na szczęście w porę się w niego ugryzł. Teraz już raczej nie obyłoby się bez szpitala i intensywnej terapii. O ile w ogóle by atak przeżył. Szaman o niebieskich włosach podniósł się spod ściany, pod którą wylądował i złapał się za obolałą twarz. Chyba złamała mu żuchwę... W oczach zaświeciły mu łzy, ale nie mógł przecież płakać przy kolegach! Wziął się więc w garść i przywołał na usta uśmiech. Musiał przecież pokazać, że nie jest wcale taki słaby. Nie kiedy jego przeciwnikiem jest dziewczyna. Chociaż z drugiej strony... przegranie z Anną raczej niczym haniebnym nie było. Na sam jej widok wielu dostawało ciarki na plecach.
    - Koteczku, czas do spania. Jutro skoro świt czeka Cię podwójny maraton. I to przed śniadaniem! - wszyscy aż podskoczyli, usłyszawszy donośny krzyk Anny. Jedynie Joco nie zdając sobie chyba sprawy z powagi sytuacji, parsknął śmiechem, wskazując palcem na Yoh. Jak widać rozumiem to on nie grzeszył. Dziewczyna zmiażdżyła go żądnym mordu spojrzeniem, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę stołu. A gdzie podziała się reszta? Otóż Yoh pognał na górę, w celu udania się na spoczynek, a Ryu wraz z Mantą, Horo Horo i Ren'em biegli właśnie co sił w nogach w stronę swoich domów. Aż się za nimi kurzyło, trzeba przyznać. Dopiero teraz McDaniel zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się znalazł. I to na własne życzenie. W ułamku sekundy stanął na baczność, ale złudnym było myślenie, że to coś pomoże.
    - A Ty żartownisiu, dalej do garów. No już Cię nie widzę! - warknęła ostrzegawczo, a widząc jak się ociąga wymierzyła mu celnego kopniaka, dzięki któremu w trybie natychmiastowym znalazł się wraz ze swoim duchem stróżem przed umywalką. W fartuszku, rzecz jasna.
    - Za jakie grzechy... - jęknął jeszcze, ale zaraz zamilkł, biorąc w dłoń talerz z myślą umycia go. Wolał chyba jednak nie przeciągać struny, bo jeszcze Anna powiesi go na tych swoich koralach i wówczas już tak wesoło nie będzie. Do uszy szamanki doszedł cichy chichot dobiegający z góry, ale gdy tylko przeniosła wzrok na schody, nikogo tam nie było. Usłyszała jeszcze jedynie odgłos z impetem zamykanych drzwi. No tak, Yoh. Rano mu pokaże co czeka podsłuchujących. Oj, odechce mu się tak perfidnego oszukiwania swojej narzeczonej. Do stu kilometrowego biegu dorzucimy jeszcze osiemdziesiąt pompek. Tak na rozgrzewkę. A potem... w zależności od samopoczucia Kyoyama doda coś jeszcze, albo zrobi Asakurze wolne. Ale najczęściej pomimo szampańskiego humoru brunet i tak musiał wylewać siódme poty w tej torturze, zwanej przez nią treningiem. W przeciągu kwadransa z domu ulotniła się jeszcze Jun oraz Pirika, które wolały się już dzisiejszego dnia medium nie narażać. Jedynie biedna Tamao musiała pomagać Joco w sprzątaniu. Uwinęła się jednak nadzwyczaj szybko i podreptała z opuszczoną głową do swojej sypialni. Następnie pogasły wszystkie światła, tym samym oznajmiając, że domownicy udali się na spoczynek. Chociaż jeden z nich w ogóle nie potrafił zmrużyć oczu. A był nim Yoh.


* * *

Młody Asakura leżał na łóżku z rękoma splecionymi pod głową i z wzrokiem wbitym w sufit. Zupełnie nie chciało mu się spać, co było czymś bardzo dziwnym biorąc pod uwagę fakt, że był mistrzem w zasypianiu. Nawet na stojąco. Teraz jednak zebrało mu się na rozmyślania. A wcale tego nie chciał. Znowu wróciły natrętne wspomnienia z TAMTEGO okresu. Sprzed miesiąca, gdy to był zmuszony zabić człowieka. Wiedział, że było to konieczne, bo w przeciwnym razie Hao zostałby Królem Szamanów. A co za tym idzie, ludzkość przestałaby istnieć, ustępując światu przeznaczonemu jedynie dla szamanów. Mimo wszystko jednak nie mógł się wyzbyć jednej myśli. Owy chłopak jakby nie patrzeć był jego bratem. Może i reinkarnowanym, ale jednak. Zaczął się nawet zastanawiać nad tym, czy aby pozbawienie go życia było jedynym z możliwości uratowania ludzi. Poniekąd też rozumiał swojego przodka. W końcu człowiek istotnie pomału przyczynia się do zagłady planety, ale nie był to jeszcze powód do tego by cały gatunek miał przejść do historii. Hao chyba również zdawał sobie z tego sprawę, co Yoh zresztą zrozumiał po odbytej podróży wewnątrz Księgi Szamanów. Najwyraźniej jednak wygranie tytułu Króla Szamanów uznał za najskuteczniejsze w walce z tą 'plagą'.
    - Amidamaru. A co, jeśli On wcale nie był taki zły, jak wszyscy sądzili? - zapytał przyciszonym głosem, odrywając wzrok z martwego punktu i przenosząc go na samuraja, który pojawił się właśnie przy łóżku. Początkowo nie wiedział chyba o co brunetowi chodzi, ale w porę się zreflektował. Wiedział on, że z jego przyjacielem nie dzieje się nic dobrego, dlatego musiał ostrożnie dobierać słowa.
    - Sam wiesz, że nie dał Ci zbytnio czasu abyś mógł to rozważyć. Poza tym chroniłeś swoich najbliższych i przyjaciół przed szamanem, który chciał ich zniszczyć. Nie możesz siebie wiecznie obwiniać za to, co się stało. Widocznie tak być musiało i nie warto jest ciągle tamtych wspomnień rozdrapywać. Tym bardziej, że one wcale nie są jak widać dla Ciebie czymś przyjemnym. - odpowiedział wolno, patrząc na chłopaka swoim uważnym spojrzeniem. Starał się pocieszyć bruneta, ale szczerze mówiąc nie potrafił postawić się w jego sytuacji. Nie umiał wyobrazić sobie co zrobiłby, będąc na miejscu młodego Asakury.
    - Poza tym powinieneś iść już spać. Jeśli zaśniesz jutro gdzieś na ławce, możesz być pewien, że Anna dorzuci Ci w prezencie jakieś trzydzieści mil. - dodał śmiejąc się pod nosem, chcąc chyba rozładować panującą w pokoju atmosferę. Oczywiście w duchu modlił się, aby Kyoyama tego nie słyszała. Jakoś nie uśmiechało mu się ponowne związanie koralami, bo nie było w tym nic miłego. Naprawdę.
    - Chyba masz rację. Nie powinienem już o tym myśleć. Macie i tak już dosyć zmartwień. - mruknął pod nosem, a usłyszawszy o dodatkowych milach jęknął jedynie żałośnie i złapał się obiema rękoma za głowę. Może i trening Anny był pomocny, ale nie przesadzajmy. Nawet nie wiadomo kiedy wznowią turniej, a ta katuje go codziennymi treningami po których własnych mięśni nie jest w stanie poczuć. Do tego jakby jeszcze było mało dołączyła dietę. Niby na wzmocnienie. Ale Yoh w to powątpiewał, ponieważ nawet obiadem nie mógł się najeść. Czasami udało mu się wymknąć na cheesburgera z przyjaciółmi, ale potem musiał swoje grzechy odpokutować. W ćwiczeniach, jak można się domyślić. Niedługo potem zasnął w wyjątkowo oryginalnej pozycji, a mianowicie w poprzek łóżka z głową wiszącą poza łóżkiem. Ale tak właśnie było mu wygodnie.

* * *
Tymczasem w zupełnie innej części świata pewien chłopak w wieku około piętnastu lat wolnym krokiem szedł przez las. Wyraźnie utykał, ale na twarzy jego nie można było dojrzeć grymasu wywołanego bólem. Zastępował go jednak pełen nienawiści wzrok. Dodatkowo jeszcze zaciśnięte w pięści dłonie i ta rana na torsie. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale może cofnijmy się w czasie? Po walce w Gwiezdnym Sanktuarium wszyscy bez wyjątku przeniesieni zostali z powrotem na pustynię. Szamani święcie przekonani byli, że pokonali Hao, ale nic bardziej mylnego. Otóż Król Duchów uwolniony przez ostateczny atak Yoh był tak przestraszony zaistniałą sytuacją, że w akcie desperacji dosłownie 'wypchnął' uczestników turnieju ze swojego świata. Tym samym zamykając do niego wszelkie możliwe wejścia. Asakura o długich włosach również wylądował na gorącym piasku. Zbyt był jednak zmęczony walką by móc się z niego podnieść. Na szczęście jednak resztkami foryoku zdołał teleportować się na pobliskie wzgórze, gdzie miał zamiar w ukryciu podleczyć swoje obrażenia. Jego energia duchowa nieco ucierpiała, ale wszystko się w miarę upływu czasu zregeneruje, a wówczas... świat pozna gniew upokorzonego Hao Asakury. A w szczególności Yoh. Ten, który go do tego stanu doprowadził. Na razie jednak nie mógł pozwolić na to, aby ktokolwiek odkrył, iż jednak zdołał owy atak przeżyć. I tutaj pomocny okazał się Duch Ognia, dzięki któremu bez problemu mógł się niespostrzeżenie przemieszczać. Po miesiącu czuł się jednak odrobinę lepiej.
Ale dlaczego postanowił udać się do miasta, skoro było to dla niego takie niebezpieczne? Nie żeby się bał, ale musiał oszczędzać siły i nie miał zamiaru marnować ich na pozbawioną sensu walkę. Niemniej jednak potrzebował ziół oraz innych medykamentów, które pozwalały mu powrócić do zdrowia. Wracając owym lasem poczuł się jednak dziwnie osamotniony. Zawsze towarzyszył mu Opacho, a teraz nawet jej przy nim nie było. Przegnał tą dziewczynkę jeszcze podczas walki, nie chcąc aby ta widziała jego klęskę. Ale teraz... teraz będzie chyba musiał ją odszukać. Wbrew pozorom Hao nie był wcale pozbawionym serca draniem, a los tej małej czarnoskórej nie był mu obojętny. W końcu to on ją uratował przed śmiercią głodową i obudził w niej pokłady szamańskiej mocy. Można nawet powiedzieć, że mała Opacho jest dla niego niczym córka.
Teraz jednak siedział przed ogniskiem, zaraz przed ogromnym duchem ognia i skrzywił się wspominając, jak przestraszył ją swoim zachowaniem. W jej oczach nigdy nie był zły, ale najwyraźniej inni mieli o nim zupełnie odmienne zdanie. Oceniali go, chociaż nie mieli o nim pojęcia. Jakie to płytkie. Yoh, przygotuj się, bo następnym razem tak łatwo mnie nie pokonasz, pomyślał i zaśmiał się gorzko, czemu zawtórował mu jego duch stróż. O tak, Hao musi się swojemu jakże kochanemu braciszkowi odpłacić za obrócenie w proch jego marzenia. A był tak blisko! Najpierw jednak odwiedzi resztę swojej rodziny, która zapewne niezwykle ucieszy się na widok swojego ulubionego jej członka.

* * *

W pewnym amerykańskim miasteczku samotny szaman przechadzał się ulicą, kierując swe kroki w stronę hotelu, w którym to osiadł. Jego oliwkowy płaszcz z żółtawymi wstawkami powiewał na wietrze, a sam jego właściciel sprawiał wrażenie jakby przygnębionego. Dotychczas myślał, że po pokonaniu Hao będzie się czuł znacznie lepiej, ale najwyraźniej zemsta za zamordowanie jego rodziców oczekiwanego skutku nie przyniosła. Lyserg Diethel, bo tak miał na imię nasz szaman usłyszał w pewnym momencie odgłosy sprzeczki. Uniósł swe zielone spojrzenie, kierując je na przeciwległą stronę chodnika. Ujrzał tam grupę mężczyzn. Najprawdopodobniej byli oni szamanami, co wywnioskował po ich kontroli ducha, ale coś mu tutaj nie pasowało. Zmarszczył jednak czoło, ponieważ wyglądało na to, że walczyli. Zaraz ruszył w tamtym kierunku, rozpychając się przy pomocy ramion.
    - Ej, mały! I co, Twój mistrzunio nie dał rady? Może czas, żebyś do niego dołączył? - mówił pogardliwie dobrze zbudowany mężczyzna z bujną brodą. Wtem obok wyrósł ogromny smok, który okazał się być dużą kontrolą ducha. Już miał uderzać pazurami w malca leżącego na asfalcie, gdy to drogę zagrodziło mu wahadełko młodego detektywa. Wzrok wszystkich zaraz zwrócił się na 'intruza'.
    - A Ty tu czego?! Ten wypierdek był po stronie Hao, zasługuje na śmierć! - warknął, łypiąc wrogim spojrzeniem to na dziecko, to na Lyserg'a. Chłopak rozpoznał w nim nie kogo innego, jak Opacho. Wiedział, że dziewczynka może nie była wybitnym szamanem, ale powinna była sobie chyba z jednym przeciwnikiem dać radę. Tylko że ich było kilku, a poza tym za bardzo była przerażona. Diethel poczuł chwilową niechęć wobec niej, ale zaraz to minęło. W końcu wcale zła ona nie była, pomimo że była niegdyś z Hao. Do tej pory jednak różdżkarz nie mógł pojąć dlaczego Asakura przyjął do swego grona kogoś tak słabego. A w dodatku traktował ją w ten dziwny sposób, którego w tej chwili nie potrafił nazwać. Ale wracając do teraźniejszości. Jak można się było domyślić z owej konfrontacji wywiązała się walka, którą nastolatek wygrał. Z małymi jednak problemami, spowodowanymi dużą liczbą przeciwników. Gdy było już po wszystkim pomógł małej dziewczynce z afro wstać i teraz razem z nią poszedł do hotelu. 
    Mimo że nienawidził Hao z całego serca, nie potrafił zostawić jej na pastwę losu. W końcu jakby nie patrzeć, bez swojego mistrza była bezbronna. Jutro miał samolot do Tokio i teraz pojawiał się problem. Nie wiedział co ma z nią zrobić. Nie wiedział bowiem, jak zareagują na nią jego przyjaciele. Najwyżej wróci do Londynu, swojego domu. Chociaż tam akurat nie uśmiechało mu się jechać, gdyż wspomnienia pomimo upływu lat, nadal były jeszcze raniące. Ale co wydarzy się dalej to czas okaże. Teraz nie warto było się przejmować niczym na zapas. Tym bardziej, że największe zło tego świata zostało zgładzone. A w każdym bądź razie tak wszystkim się wydawało...

6 komentarzy:

  1. pierwsza!:D nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie była pierwszaXD cóż, moją opinię już Ci przekazałam, ale mogę powtórzyć^^ opko się podoba:) bardzo pozytywne wrażenie zrobił Lyserg;) miło, że wstawił się za Opacho. w ogóle co to za dranie, którzy atakują dziecko?>< należało im się lanie;P
    kurczak, biedny Yohś... znowu się będzie obwiniał... długo go tak będziesz męczyć, niedobra Ty?;P w ogóle mam nadzieję, że Haoś szybko zmądrzeje;) i że mimo wszystko TEN moment nie będzie tak odległy;D
    Anna rulezXD
    buziaczki i czekam na next:) i oczywiście informuj mnie na bieżąco;D

    OdpowiedzUsuń
  2. i wcale nie wygląda to "średnio", mi się podoba;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Hm... Nie lubię po raz pierwszy komentować czyjegoś bloga... Nigdy nie wiem jak zacząć. No, nic.
    Początek może być. Cierpiący Yoh, znęcająca się Anna, Morty, który widzi więcej niż inni (ładnie uchwyciłaś postać, idealnie taka jaka była w anime :)), Hao, który chce zemsty na bracie... To już było, ale nie boli, bo trzeba jakoś zacząć.
    Ale Lys, który pomaga popleczniczce Hao?! No... To już jest super pomysł^^ Czyżby Diethel się ogarnął?
    W zasadzie czyta się miło, ale są takie momenty, że przestawiasz wyraz, czy coś w tym stylu i trochę mi to zgrzyta. Teraz nie będę wymieniać, bo muszę się zając czymś innym, ale następnym razem nadrobię.
    smierc-krola.blogspot.com
    swiat-na-krawedzi-zaglady.blogspot.com
    GG 13117243
    Możesz mnie informować?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohayo :D Twój blog bardzo mi się podoba :) No naprawdę świetny :)
    * * *
    Pierwsza notka bardzo mi się podoba. Lyserg który pomaga Opacho tego jeszcze nie było, fajny pomysł :D
    * * *
    Jedno pytanie , Możesz mnie informować o nowych notkach ? PLis, plis :)
    GG: 15502197
    * * *
    Zapraszam do siebie:
    www.asakura-true-love.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. aaaa! Co krok znajduję nowy blog o SK i coraz bardziej wydaje mi sie, że to za dużo i mi się śni!^^'
    Ale nie, mrugam i nadal stoi twoje opowiadanie! No to nic, tylko się cieszyć!
    Więc, fabuła ciekawa i ogólnie pomysł się mi podoba, ale czemu widzę tylko jeden rozdział??? Ja chcę więcej!
    swiat-li-anahi.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. boże pisz dalej już nie mogę się doczekac jestem ciekawa jak Pogodzisz braci ^^ czekam na next i zapraszam do mnie http://asakura-futago.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń