poniedziałek, 25 czerwca 2012

Rozdział szósty


Długo nic nie dodawałam, ale w końcu coś naskrobałam. Ostatnio złapałam jakiegoś strasznego lenia i mimo że mam wenę, to nie chce mi się usiąść i popisać : < To straszne! Dzisiejszy rozdział jest bardzo krótki, ale w ramach rekompensaty postaram się jeszcze w tym tygodniu dodać kolejny. A teraz zapraszam do czytania, oby się spodobało : D Chociaż świetny to on nie jest ^^


Tamao po urodzinach Yoh postanowiła wrócić do Izumo. Dawno tam nie była, poza tym tutaj, w domu Asakury czuła się niczym intruz. Każdy już chyba zdawał sobie sprawę z tego, że czuje coś do Yoh, a w szczególności Anna, przed którą nic nie dało się ukryć. Tamamura wiedziała, że jest ona z chłopakiem zaręczona i nie miała zamiaru wchodzić pomiędzy nich. Zresztą nie oszukujmy się, brunet w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Po co więc miała tutaj nadal przebywać? Przy Yohmei i reszcie uczniów może w końcu się czegoś nauczy, ale szczerze w to wątpiła. Ani trochę w siebie nie wierzyła, a poniekąd była to wina owego mężczyzny, który niemalże za każdym razem ignorował jej wizje, uznając je za mało wyraźne. Faworyzował przy tym innych studentów, a ją traktował niczym powietrze. Nigdy nie miał dla dziewczyny czasu, za każdym razem wymyślając nowe wymówki. Ewidentnie nie miał ochoty tracić czasu na kogoś, skoro nie miał on żadnej przyszłości. Podsłuchała kiedyś rozmowę między nim, a Kino, w której to wyraźnie powiedział, że Tamao nie da się już niczego nauczyć. W przeciwieństwie do starszego Asakury, jego żonę bardzo lubiła. Dosyć często pomagała jej przy zielarstwie, a sporządzanie maści w wszelkiego rodzaju napitków leczniczych przychodziło jej nadzwyczaj łatwo. Może minęła się z profesją i powinna pomagać ludziom jako lekarz, albo ktoś tego pokroju? Westchnęła pod nosem, wygodniej poprawiając się na krzesełku, na którym obecnie siedziała. W samotności studiowała książki, które podkradła Yohmei z biblioteki. Na temat wizjonerstwa, jak można się było domyślić. Może w spokoju, gdy nikt nie będzie jej nagabywał trochę wiedzy sobie przyswoi? Czas okaże. Od jakiegoś też czasu non stop zaprzątała jej myśli wizja, której doświadczyła będąc jeszcze gościem u Yoh. Ale jak zwykle, była na tyle niewyraźna, że nie wspomniała o niej Yohmei. Nie chciała mu dawać powodów do marudzenia, oraz ciągłego powtarzania, że żadna z niej wizjonerka. Naprawdę Tamao oddałaby wszystko, byleby umieć chociaż tyle, ile potrafi przeciętny student. Po dłuższej chwili odsunęła się od biurka, podniosła leniwie i poczłapała w stronę łóżka. Położyła się na plecach, wbijając wzrok w sufit. Zmieniła się przez ten czas. Nawet bardzo. Nie była już tą nieśmiałą dziewczynką, która oblewała się rumieńcem na widok każdego napotkanego spojrzenia chłopca, posłanego w jej kierunku. Mimo że rodzina także wybrała jej ‘ukochanego’, jak to było w przypadku Yoh, ona w ogóle nic do niego nie czuła. Był przystojny, owszem, aczkolwiek Tamamura nadal zadurzona była w innym. Równie pociągającym. A może jeszcze bardziej. Niemożliwym było by z tym kimś stworzyła związek, ale to już zupełnie inna historia. Obecnie nadal  prowadziła wojnę ze swoimi myślami, która i tak do niczego nie prowadziła. Nagle, ni z tego ni z owego pojawiły się przy dziewczynie dwa duchy. No tak, Ponchi i Conchi znowu chcieli się z niej ponabijać. Jak to zazwyczaj robili, mając przy tym niezły ubaw. Największą wadą młodej wizjonerki było to, że łatwo ulegała czyimś wpływom. A oni to skrzętnie przeciwko niej wykorzystywali, przez co później pakowała się w kłopoty. Teraz też coś kombinowali, widziała to po tym, jak na nią spoglądali.
- Tamao, no co Ci szkodzi? Pojechałabyś do Matsue i sprawdziła trafność Twojej wizji. Poza tym ciekawe kim jest ten, który ma zagrażać Asakurom. - marudzili jej nad uchem, nie dając za wygraną. Tyle razy im mówiła, że nie ma zamiaru nigdzie jechać, a oni jak zwykle swoje. Z drugiej jednak strony, co jej szkodziło? A nuż odkryje coś istotnego i w końcu zdobędzie uznanie w oczach innych? Nie, to nie ma sensu, przeszło jej przez myśl i przekręciła się teraz na bok. A może jednak? Matsue nie jest daleko stąd i w każdej chwili będę mogła wrócić, jeśli niczego ważnego nie znajdę. Po przemyśleniu całej sprawy po raz już któryś, doszła do wniosku, że jutro jednak się tam uda. I tak nie mam nic lepszego do roboty, stwierdziła z przekonaniem.
- Macie rację. Jutro pojadę to sprawdzić, ale teraz dajcie mi już spokój. Muszę się przespać.. – mruknęła od niechcenia, przeciągając się leniwie. Nagle sobie coś jeszcze uzmysłowiła. – Tylko nic nie mówcie Yohmei. Po co ma znowu marudzić – Tamao nawet nie otworzyła oczu, wypowiadając te parę słów. Zbytnio była zmęczona tymi wszystkimi, ostatnimi zdarzeniami. Niedługo potem oddała się w ramiona Morfeusza, nie rozmyślając już nad niczym więcej.
Tamamura obudzona została przez promienie słoneczne, które subtelnie muskały jej bladą skórę. Jęknęła przeciągle, przetarła oczy wierzchem dłoni i podniosła się, siadając na samym skraju łóżka. No tak, zasnęłam w ubraniach. I przespałam połowę popołudnia i całą noc. Uświadomiła sobie, spoglądając na swoje odzienie. To wyjaśniałoby dlaczego jest taka ścierpnięta i jeszcze bardziej wykończona. Jednak nadmiar snu jest tak samo niewskazany, jak jego niedobór. W końcu jednak powędrowała do łazienki, gdzie odświeżyła się i przebrała w świeże ubrania. Czekała ją dosyć długa podróż, dlatego też niebawem powinna opuszczać Izumo. Niestety zaraz po wyjściu ze swojego pokoju natknęła się na kogoś, kogo w ogóle by się nie spodziewała zobaczyć. Ryu… Przeszło dziewczynie przez myśl, a na jej twarzy mimowolnie wypłynął grymas niezadowolenia. Kim był ten młodzieniec, o dwa lata starszy od niej, którego jak widać zbytnią sympatią nie darzyła? Otóż był on jej… powiedzmy, że przyszłym mężem. Nastolatka szybko obróciła się na pięcie i mając nadzieję, iż jej nie ujrzał, iść zaczęła w zupełnie przeciwnym kierunku. Trudno, pójdę okrężną drogą. Kilka minut mnie nie zbawi. Przeliczyła się jednak.
- Tamao! Zaczekaj! – usłyszała za sobą znajomy głos, aczkolwiek nawet nie zwolniła. Zdawać się mogło nawet, że przyspieszyła kroku, jakby chcąc zgubić intruza. Dogonił ją, a gdy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu, poczuła jak przeszywa ją dreszcz. I nie należał on do najprzyjemniejszych. Wolno odwróciła się do bruneta i spojrzała prosto w jego błękitne tęczówki. O tak, ten morski kolor jego oczu był naprawdę urzekający. Nie odezwała się jednak ani słowem i czekała.
- Dokąd idziesz? – spytał, spoglądając na niższą od siebie dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem. Nawet nie wiedzieć kiedy jego palce sploty się z jej dłonią, ale ona zdawała się tego nawet nie zauważyć. Dopiero po dłuższej chwili, jakby wyrwana z zamyślenia zdała sobie sprawę z tego, co Ryu zrobił. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo uwolniła dłoń, po czym z niemym utęsknieniem spojrzała na drzwi wyjściowe. Czy on zawsze musiał uprzykrzać jej życie, w najmniej odpowiednim momencie? Nie ma co, świetne wyczucie czasu.
- Chciałam się przejść – odpowiedziała, siląc się na blady cień uśmiechu. Hattori otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale Tamao go ubiegła. – Sama. Nie obraź się, ale muszę pomyśleć w samotności. – Dodała dobitnie, tym samym kończąc rozmowę, w razie gdyby chciał zaproponować jej swoje towarzystwo. Nie miała teraz na nie ochoty, a poza tym śpieszyła się do Matsue. Uniosła delikatnie kąciki ust w górę, po czym wyminęła chłopaka i wyszła. Zostawiając go tym samym samemu sobie, na samym środku korytarza. Ale najgorsze w tym wszystkim było chyba to, iż w ogóle się tym nie przejęła. Istotnie się zmieniła. I czasami ją to nawet przerażało.
Do Matsue dojechała autobusem, w nieco ponad godzinę. Nie była to droga jakoś bardzo męcząca, ale im bliżej była owego miasta, tym bardziej się denerwowała. Według jej wizji, osoba zagrażająca Asakurom powinna znajdować się na północny wschód, na poboczach. To tam od razu się udała. Krążyła i błądziła po lasach oraz parkach, bezskutecznie próbując kogoś znaleźć. Jestem beznadziejna, pomyślała zrozpaczona, bezwiednie opadając na miękką trawę. Wtem coś ujrzała. A w zasadzie to kogoś. Kogoś, leżącego nieopodal niej. W mgnieniu oka poderwała się z miejsca i ruszyła w tamtym kierunku, czując jak serce bije jej coraz to mocniej.
- Mistrzu! – doszły do niej czyjeś krzyki, które początkowo zignorowała. Niesłusznie. Gdy spostrzegła tego, który te słowa wypowiadał, stanęła niczym wryta. Znała tego mężczyznę. Czyżby to…? Poczuła, jak zimny pot oblewa całe jej ciało. Odważyła podążyć wzrokiem na nieprzytomnego chłopaka, do którego właśnie doszła. Wiedziała, że tym razem jej zdolności nie zawiodły. Nie wiedziała tylko czy ma się cieszyć z tego powodu, czy wręcz przeciwnie – rozpaczać. To on. On żyje…

*** 

- Muszę wam coś powiedzieć. Asakurowie nie chcieli mi na to pozwolić, ale nie mam wyboru. Potem może być już zbyt późno na interwencję... - westchnął cicho Matamune, jednocześnie wyciągając z pyska fajkę, którą teraz trzymał w łapce. Widać było, że jest bardzo zmartwiony, ale co było tego powodem? Niebawem pewnie się dowiemy. Młode narzeczeństwo spojrzało po sobie zaskoczone, ale ostatecznie wzrok wbili w kocura. Yoh ponaglił go nawet gestem dłoni, będąc ciekawym co też za niedozwolone nowiny im przynosi. Pewnie rodzice przyjadą z niezapowiedzianą wizytą, albo coś w tym stylu. Pomyślał rozbawiony, ale to co chwilę potem usłyszał, wprawiło go w prawdziwe osłupienie.
- Hao żyje. Jest ciężko ranny, ale udało mu się włamać do posiadłości w Izumo, skąd skradł księgę leczniczą. Nie mam pojęcia dlaczego Oni chcieli to przed wami ukrywać, skoro zagrożenie jest jawne. Może i teraz nie jest on w stanie nic zrobić, ale gdy odzyska siły na pewno będzie chciał się zemścić. – mówił nieco przyciszonym głosem, który co jakiś czas łamał się delikatnie. Widać było, że Matamune się boi, a Yoh nigdy go jeszcze w takim stanie nie widział. Ukradkiem zerknął na Annę. Nic nie dało się wyczytać z jej twarzy, a ona sama zdawała się być zamyślona. – Uważaj na siebie, Yoh. – dodał jeszcze pokrzepiająco i nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, zniknął. Pierwsza z osłupienia wyszła blondynka, mierząc chłopaka przenikliwym spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że z Twojego wolnego nici? Jako że jednak Hao nie pokonałeś, zmuszona jestem dołożyć Ci jeszcze parę ćwiczeń. Jesteś za słaby, rozleniwiłeś się przez ten czas. Ale nie martw się, doprowadzanie kogoś do formy to moja specjalność.  – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że Asakura nie raczył się nawet odezwać. Nadal wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu był Matamune. Pewnie jest jeszcze w szoku, po tym co usłyszał.
- Mistrz Hao żyje?! – doszedł do nich podniecony głos Opacho, która niepostrzeżenie  weszła do salonu i cały monolog usłyszała. – Zabierzcie mnie do niego! – krzyknęła, podbiegając do Yoh, który chyba dochodził w końcu do siebie. W oczach dziecka dało się dojrzeć radosne iskierki, czego Kyoyama nie potrafiła w ogóle pojąć. Przecież Hao to potwór niezdolny do wyższych uczuć. Jak można tak cieszyć się na wieść, że jednak przeżył? Pokręciła zdegustowana głową, kierując się wolno w stronę schodów. Musiała wszystko przemyśleć w spokoju. Nie mogła przecież pozwolić, żeby owy szaman skrzywdził któregoś z jej przyjaciół. A przede wszystkim martwiła się o Yoh. Miała tylko nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Czegoś, czego oboje będą potem żałować.

sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział piąty

I kolejny rozdział gotowy ^^ Trochę przeskoczyłam w czasie, ale mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. Trzeba przecież ciut przyspieszyć godzenie braciszków : D Niemniej jednak Haoś nie będzie miał teraz tak łatwo, ale to w kolejnym rozdziale. Ten jest przede wszystkim o Yoh. Mam nadzieję, że się spodoba : P


Nasi przyjaciele siedzieli przy stole, pogrążeni w cichej pogawędce. Odkąd Anna wybiegła z domu minęło dobre pół godziny i chłopcy byli nieco zdziwieni. Czyżby Yoh uciekł przed narzeczoną jeszcze dalej? Nie żeby za itako tęsknili, ale atmosfera była jakaś taka gęsta. Obawiali się chyba, że im również oberwie się za zniknięcie Asakury. Bądź co bądź mogli go zatrzymać, prawda? Pobożnym życzeniem chłopaków było aby Kyoyama chociaż na kilka dni pojechała do Izumo. Bez niej było zawsze spokojniej, nikt nie wywierał na nich niepotrzebnej presji. Żyli swoim życiem, jedli to na co mieli ochotę i nie musieli trzymać jakiejś niepotrzebnej diety. Tym bardziej, że nie zapowiadało się, by turniej szybko został wznowiony. Od jakiegoś czasu dzwonki wyroczni przecież milczały. Ale do blondynki żadne argumenty nie trafiały, była strasznie uparta i słuchała jedynie siebie. Może i chciała dobrze dla szamanów, ale trochę przerwy przecież im nie zaszkodzi. A tutaj jak nie bieganie to przysiady, albo siedzący pies. Ćwiczenia bez chwili wytchnienia. Horo Horo zaczął już nawet żałować, że zechciał odwiedzić przyjaciela, bo gdyby wiedział, że będą go tutaj czekały takie tortury, trzymałby się od tego miejsca z daleka. Niestety jego siostra, Pirika była pokroju Anny i także lubiła go gnębić. Jak można się domyślić trzymała we wszystkim stronę koleżanki. Na szczęście była jednak odrobinę bardziej ugodowa, ale też potrafiła nieźle mu dokopać. W końcu jego ukochany braciszek musiał zostać królem szamanów, aby drobiażdżki mogły przeżyć. I nie dopuszczała do siebie myśli, że może być inaczej. W pewnym momencie usłyszeli huk. To drzwi od domu otworzyły się z impetem, a do środka weszła Kyoyama, ciągnąc za sobą osłupiałego jeszcze Yoh. Chyba biedny nadal nie mógł uwierzyć w to, co miało miejsce jeszcze niedawno. Przyjaciele popatrzyli po sobie, ale żaden nie odważył się odezwać chociażby słowem. Każdy z osobna mimo wszystko jednak współczuł brunetowi, gdyż nie chcieliby znaleźć się w podobnej co on, sytuacji. Bo nie oszukujmy się, położenie Asakury w tym momencie było jeszcze gorsze, aniżeli beznadziejne.
- To ja może pozmywam po kolacji - mruknął Ryu, a chwile później już stał w fartuchu przy zlewie. Reszta zrozumiała co się święci i dobrowolnie zaczęli znosić do kuchni brudne naczynia, a poza tym... tam było teraz bezpieczniej. W salonie została jedynie Anna ze swoją ofiarą oraz Opacho zaintrygowana tą całą sytuacją. Nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że to wcale zabawa nie jest. Będąc z Hao musiała dosyć szybko dorastać i zapewne dużo sposobności do bawienia się nie miała. Spoglądała to na itako, to na Yoh. Jest taki podobny do mistrza Hao..., pomyślała i westchnęła smutno pod nosem, bo jakby nie patrzeć jej mentora już na tym świecie nie było. Tak przynajmniej się jej zdawało. Nie miała przecież pojęcia, że żyje i przebywa wcale nie tak daleko stąd. Nikt o tym nie wiedział. Nikt poza Mikihisą i Yohmei. Niebawem jednak wszyscy dowiedzą się, że ich największy wróg nadal po ziemi stąpa i planuje zemstę. I czy ktokolwiek zdoła go powstrzymać?
- Coś Ty sobie myślał, chowając się u Fausta? Myślałeś, że Ciebie nie znajdę? Masz szczęście, że jestem w dobrym humorze, bo inaczej byłoby z Tobą krucho. Nie oznacza to jednak, że ominie Cię kara za lekceważenie swojej narzeczonej. Dobrze wiesz, że tego nienawidzę. - warknęła Kyoyama, patrząc na chłopaka chłodnym wzrokiem. Zawiodła się na nim i to bardzo. To ona tak się starała, żeby po wznowieniu turnieju był najlepszym z zawodników, a on w ogóle jej wysiłku nie docenia. Najchętniej cały dzień spędziłby na obijaniu się i zaniedbywaniu treningów. A to nie przystoi przyszłemu Królowi Szamanów, którym miał zostać. A co z Opacho? Dziewczynka, stwierdziwszy że tutaj już nic ciekawego się nie dzieje, poszła do reszty szamanów, którzy tylko wyglądali czy aby są już bezpieczni. Nie było jej źle w domu Asakury, ale mimo wszystko tęskniła za życiem, jakie przedtem wiodła.
- Anno, to nie tak! Ja wcale się nie ukrywałem. Jakbym mógł? Po prostu spotkałem Fausta z Elizą i chciałem powspominać czasy turnieju. Ot co. Zaraz też miałem wracać do domu. Naprawdę! - kłamał bardzo sprawnie i ktoś, niebędący Anną z pewnością na owe łgarstwa by się nabrał. Ale nie blondynka, która doskonale wiedziała jak to było na prawdę. Prychnęła tylko pogardliwie, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę schodów.
- Nie pogrążaj się już lepiej. Zapomniałabym jeszcze... kolacji już dla Ciebie nie ma, a jutro przed śniadaniem masz odpracować karę. Biegasz wokół miasta tak długo, aż mięśni nie będziesz czuł. Nie mniej jednak, niż pięćdziesiąt mil. - dodała jeszcze, na chwile się zatrzymując, aczkolwiek nie racząc Yoh nawet marnym spojrzeniem. Szaman jęknął załamany, bo to były jakieś tortury, a nie ćwiczenia. Ale co miał zrobić? Kolejne sprzeciwienie się Annie niczego dobrego nie wróżyło.

***
Kolejne dni i miesiące mijały nie ubłagalnie, ale nikt nie mógł na to nic poradzić, taka była bowiem kolej rzeczy. Yoh w osamotnieniu biegł właśnie w straszny upał ulicami miasta, a na nogach jego, oraz nadgarstkach widniały ciężarki - po pięć kilogramów każdy, dwadzieścia łącznie. Kolejny wymysł Anny, mający na celu jak twierdziła, wzmocnienie mięśni chłopaka, które podobno miał zwiotczałe. On oczywiście twierdził inaczej, ale jaki sens miało kłócenie się z wszechwiedzącą? Ren z siostrą wrócili do domu, Tamao też się gdzieś ulotniła, ale na szczęście reszta jego przyjaciół jeszcze go nie opuściła. Ale jak długo będą wytrzymywali gnębienie itako? Czy ta dziewczyna chciała pozbawić go jakichkolwiek znajomych tylko po to, żeby całkowicie skupiał się na treningu? Zasapany opadł po piętnastu milach na jednej z ławek, na której lubił przesiadywać ze względu na otaczającą go przyrodę. Mógł tutaj całkowicie zapomnieć o otaczającym go świecie i problemach z nim związanych. Czyli o Annie, tak w skrócie mówiąc. Oparł się plecami o drewniane oparcie i spojrzał przed siebie, jakby niewidzącym wzrokiem. Widać było po jego minie, iż o czymś myśli. Tylko co wprawiło bruneta w owe zadumanie? Otóż w myślach cofnął się jakiś miesiąc wstecz. Wówczas to obchodzone były jego szesnaste urodziny, ale nie to było najważniejsze. W ten jeden, jedyny dzień zwolniony był od jakichkolwiek treningów, a w domu nie musiał robić absolutnie nic! Było to dla młodego Asakury istne święto, ale nie tylko z tego właśnie powodu. Na przyjęciu pojawił się również, oprócz jego przyjaciół, Silva. A wspominał dzień dwunastego maja.
Już rano wyczuć się dało dziwną atmosferę, panującą w domu. Przede wszystkim dlatego, że Yoh nie został brutalnie zwalony z łóżka skoro świt. Po zejściu na dół itako z uśmiechem na ustach oznajmiła mu, że ma dzisiaj wolne co wprawiło bruneta w niemałe osłupienie. Co jest grane? Czyżby Annie znudziło się pastwienie się nade mną? Nie, to raczej nie to... Pomyślał, jednocześnie rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu reszty szamanów. Gdy ich jednak nie znalazł, wrócił ogłupiałym spojrzeniem na blondynkę i skołowany podrapał się po głowie.
- Kotku, czyżbyś zapomniał, że dzisiaj są Twoje urodziny? Wszystkiego najlepszego - powiedziała wesoło dziewczyna, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą. Zaraz, zaraz... Od kiedy ona była taka miła? Coś tutaj chłopakowi nie pasowało, ale nie miał się czasu nad tym zastanawiać, ponieważ Kyoyama złożyła pocałunek na jego policzku. To także była dla niego niespodzianka. Gdzie ta zimna i bezwzględna itako, która lubowała się w dręczeniu? Wnioskując jednak po braku przyjaciół, można było stwierdzić, iż wysłani zostali przez nią na zakupy. Zresztą... Yoh również wyrzuciła na spacer, żeby powdychał sobie świeżego powietrza. Gdy wrócił, wszyscy goście już na niego czekali. I to chyba dosyć długo. Asakura napotkał po drodze karcące spojrzenie swojej narzeczonej, ale o dziwo udało mu się je zignorować. Starsi Asakurowie zachowywali się jakoś dziwnie przez cały ten czas, ale nikt nie chciał powiedzieć, co jest grane. Chłopaka najbardziej martwiło to smutne, a zarazem troskliwe spojrzenie jego matki, Keiko. Jejku, czy oni dzisiaj wszyscy powariowali? Jedynie Silva zachowywał się normalnie i przywiózł nawet ze sobą wieści, odnośnie turnieju. Miał się on odbyć dopiero za pół roku, a żeby dać szanse nowym szamanom - każdy miał zaczynać od początku. Tym oto sposobem Yoh wyzbył się swojego dzwonka wyroczni, na który tak ciężko zapracował. Ale cóż zrobić? Przecież nikt mu nie obiecywał, że życie będzie łatwe. Pod koniec imprezy, podczas której wszyscy doskonale się bawili, brunet opuścił towarzystwo. Chciał pobyć trochę sam. Bez zbędnych widzów. Usiadł pod pobliskim drzewem, otoczył kolana ramionami, a wzrok swój utkwił w nocnym, ogwieżdżonym niebie. Dokładnie tak, jak robił to teraz - niemalże miesiąc po swoich urodzinach. Myślał o swoim bracie, a zarazem przodku, którego zabił. Ostatnio wracał do tego zdarzenia nieco rzadziej, ale nie zapomniał o tym, co zrobił. Nie potrafił wyzbyć się tych przykrych wspomnień. Opacho opowiadała mu, że Hao nie był wcale takim potworem, za jakiego miała go większość szamanów. Wychowywał się w trudnych czasach, w których wojna była na porządku dziennym, a zacofani ludzie palili szamanów mając ich za demony. Nic więc dziwnego, że ówczesny Asaha znienawidził ludzkość. Odebrali mu matkę, wszystko to, co było dla niego najważniejsze. Niemniej jednak Yoh nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego przodek wybrał najłatwiejszy sposób na rozwiązanie tej rozprzestrzeniającej się dżumy - zgładzenie rodzaju ludzkiego. Przecież nie był zły. Źli ludzie nie mogą zobaczyć ducha, a Asakura był świetnym szamanem. No tak, był. Dopóki jego własny przodek go nie zabił, znowu. Brunet wyrwany z zamyślenia przez jakiś szelest, westchnął głośno. Sam nie wiem, jak bym się czuł gdyby cała rodzina mnie nienawidziła i za wszelką cenę chciała zabić, przeszło mu przez myśl, a gdy wstał z ławki ujrzał swojego małego przyjaciela na rowerze.
- Manta? Co Ty tutaj robisz? - zapytał, wolno do niego podbiegając. Nawiązując jeszcze do turnieju to Anna obiecała mu odpuścić, ale jak widać jeszcze mocniej 'dokręciła' śrubkę. Chociaż z drugiej strony, jest teraz nieco milsza dla wszystkich, nie tylko dla chłopaka. Oboje zaczęli teraz kierować się w stronę domu, ponieważ zaczęło się robić już ciemno, poza tym Asakurze burczało w brzuchu. A na głodnego biegać mu się nie chciało. Miejmy nadzieje, że odrobić tego, czego nie przebiegł nie będzie musiał.
- Jechałem właśnie do Ciebie i zdziwiłem się, widząc, że siedzisz tutaj na ławce. Czyżby Anna dała Ci dzisiaj wolne?- zdziwiony chłopak spojrzał na swojego przyjaciela, który żwawo przebierał nogami zaraz przy jego rowerze. Cóż, z pewnością już teraz nadawałby się na wszelkiego rodzaju maratony i triatlony. Także zawsze jakąś perspektywę, jeśli nie wygra Turnieju Szamanów, miał.

***
- Anno, jestem! - krzyknął Manta, przekraczając próg mieszkania. Obojgu przyjaciół wydawało się ciut dziwnym, że dziewczyna nie czeka na nich już w drzwiach, ale z drugiej strony może gdzieś wyszła? Chłopcy przeszli przez salon, ale pech chciał, że musieli iść przy pokoju itako.
- Jak zwykle spóźniony. A ja tutaj z głodu umieram. No dalej, czekam na sushi! Tylko żeby było zjadliwe. - mówiła wolno, zapewne odpowiadając na wcześniejsze słowa
Oyamady. A co ona robiła? Oczywiście leżała przed telewizorem, nie racząc ich nawet spojrzeniem. Zbyt zajęta była oglądaniem jednego ze swoich ulubionych seriali. Wszystko wskazywało też na to, iż nie miała bladego pojęcia o tym, że Yoh nieco sobie bieg skrócił. Po jakimś czasie wszyscy poszli zjeść to, co Manta i'm przygotował. Asakura doskonale pamiętał, jak kilka dni temu Ryu uczył ich gotować, żeby nie musiał tutaj przebywać całymi dniami. Też miał już dosyć Kyoyamy, która wykorzystywała wszystkich dookoła, a sama nie robiła absolutnie nic.
- Na razie dam sobie spokój z tymi treningami. Do Turnieju jeszcze pół roku, więc mogę sobie odpocząć trochę. Chociaż tydzień, albo dwa. Tak, Anno. Nie będę biegał, nawet jeśli będziesz mi kazała.- odezwał się ni z tego, ni z owego Yoh, przełykając kawałek surowej ryby. Anna zaraz podniosła głowę i wbiła zaskoczone, a zarazem zabójcze spojrzenie w swojego narzeczonego. Brunet zauważył, jak na niego patrzy i chyba nieco początkowo pożałował tej swojej otwartości. Ale ile mógł kulić ogon? Musiał się przecież w końcu postawić! Odstawił talerzyk i odważył się spojrzeć dziewczynie prosto w oczy.
- Chyba masz racje. Daje Ci dwa tygodnie wolnego, ale po tej przerwie ćwiczysz z większymi ciężarkami - odpowiedziała nadzwyczaj spokojnym głosem, wracając do wolnego przeżuwania sushi. Na szczęście Manta dzisiaj przeszedł samego siebie i jedzenie było w miarę zjadliwe. Niecały kwadrans później wróciła do oglądania seriali, a chłopców zagoniła do mycia naczyń. Może i Yoh miał wolne od treningów, ale nie oznaczało to tego, że nie będzie musiał sprzątać w domu. Jeśli tak myślał, przeżyje niemały szok. W końcu Anna sprzątać nie miała zamiaru. Gdy wszyscy byli czymś zajęci, w pierwszym momencie nie zauważyli swojego gościa, który spokojnie czekał w salonie.
- Matamune, co Ty tutaj robisz? - zapytał zdziwiony obecnością kocura, wchodzący do pokoju Yoh. Zaraz też zrzucił z siebie ten okropny fartuszek, bo trochę wstyd mu było tak stać w nim przed przyjacielem. Gdy itako usłyszała rozmowę, podniosła się z podłogi i dołączyła do reszty towarzystwa. Ona także zaskoczona była jego obecnością.
- Muszę wam coś powiedzieć. Asakurowie nie chcieli mi na to pozwolić, ale nie mam wyboru. Potem może być już zbyt późno na interwencję... - westchnął cicho Matamune, jednocześnie wyciągając z pyska fajkę, którą teraz trzymał w łapce. Widać było, że jest bardzo zmartwiony, ale co było tego powodem? Niebawem pewnie się dowiemy.

wtorek, 5 czerwca 2012

Rozdział czwarty

Ostatnio trochę się obijałam, ale teraz mam nadzieję to wszystko nadrobić. W końcu mam już wakacje, a to oznacza więcej czasu na pisanie i Haosiowanie xD A teraz życzę miłego czytania ^^ Chciaż chyba ciut krótkie jest : <



Yoh nieświadom niebezpieczeństwa, jakie nad nim ciążyło siedział rozluźniony na sofie w wynajętym przed Faust'a pokoju. Zajadał się przy tym swoimi ulubionymi potrawami, bo jako że Anna zrobiła mu wieczną dietę, dawno niczego smacznego w ustach nie miał. Nawet Amidamaru zdawał się nie wyczuwać zagrożenia. Wybawca bruneta natomiast zupełnie niczym się nie przejmował, trzymając w ramionach swoją ukochaną. Asakura z szerokim uśmiechem spoglądał na swojego ducha stróża, wpychając do buzi garść kolorowych żelków. Wtem jakby powiało chłodem, a drzwi otworzyły się, z impetem uderzając przy tym o ścianę. Chłopak aż podskoczył, ponieważ wiedział, że oto śmierć po niego przyszła. I to w najgorszej z możliwych postaci. Jako Anna Kyoyama, żądna krwi itako. Yoh w ułamku sekundy stanął na baczność, a chwilę potem upierał się już o przeciwległą ścianę. Teraz przed oczami chłopaka przeleciała czerwona husta.
- No koteczku. W końcu Ciebie znalazłam... - powiedziała jakże spokojnym głosem, mierząc Faust'a morderczym spojrzeniem. Z drugiej jednak strony... powątpiewała w to, że nasz drogi lekarz wiedział o dzisiejszych przewinieniach Yoh. Dlatego też postanowiła go nie karać za ukrywanie przestępcy, którym był jej narzeczony. Teraz wzrok przeniosła właśnie na niego. W tym samym momencie zamiast ducha starszego mężczyzny, który cały czas jej towarzyszył, pojawiły się dwa shikigami. Jeden czerwony, a drugi o kolorze błękitu. Były to te same duchy, które niegdyś pokonał Hao, a które mu w późniejszym czasie wiernie służyły. Teraz Yoh głośno przełknął ślinę. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, gdyż cios wymierzony w niego przez Kouki był bardzo mocny, a młody szaman wylądował trzy metry dalej, uderzając po drodze w stół. Jęknął z bólu, łapiąc się za obolałe ramię. Zaraz obok leżącego zmaterializował się Amidamaru, który teraz niezbyt przyjaźnie patrzył na itako.
- Nie wtrącajcie się. To nie wasza sprawa - warknęła ostrzegawczo blondynka i chcąc mieć co do tego pewność, związała ducha samuraja przy pomocy swoich korali. Następnie ponownie wzięła się za Asakurę. Dłużej ze mną tak pogrywać nie będziesz. Musisz być gotowy do turnieju, kiedy go już wznowią. A Ty tak się obijasz... Przeszło jej przez myśl i zaraz poczuła wzbierającą w niej złość. Musiała przecież zostać królową! Żwawym krokiem przemierzyła pokój, zatrzymując się przed przerażonym młodzieńcem.
- Wracamy do domu. - oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym chwyciła kawałek jego koszuli w żelaznym uścisku. Twarz dziewczyny była kamienna i nie wyrażała jakichkolwiek uczuć. Niedługo potem Yoh ciągnięty był przez nią w stronę domu. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mógł się sprzeciwić.
- Ale Anno. Czy to konieczne? Przecież nic takiego nie zrobiłem, a poza tym... sam jestem w stanie dojść do domu - mruknął niepewnym głosem, spoglądając na narzeczoną z dołu. Od razu otrzymał kopniaka, po którym wolał już chyba milczeć. Kiedy to wszystko się skończy? Kiedy w końcu zdobędzie się na to, żeby postawić się Annie? Kilka razy próbował, ale zawsze w ostatniej chwili się wycofywał, albo płaszczył przed dziewczyną.
- Czy ja aby dobrze słyszę? Nic nie zrobiłeś?! Zaprzepaściłeś cały mój trening. I Ty to nazywasz NIC? Nie dobijaj mnie już, proszę. Wiedz tylko, że jutro będziesz musiał wszystko odrobić. - odpowiedziała pochmurnie, nie puszczając swojego niewolnika. Yoh przez całą drogę się już nie odzywał, psychicznie przygotowując się do nadchodzącego mega maratonu.

***

W Izumo starsza kobieta o imieniu Kino leżała w łóżku całkowicie wyczerpana. Miejsca przy niej nie odstępowała ani na minutę jej córka, Keiko. Warto jednak wspomnieć co doprowadziło itako do takiego stanu. Musimy się jednak w tym celu cofnąć trochę w przeszłość. Konkretniej do dnia, w którym ktoś wdarł się do ich sekretnego pokoju. A był to jak wiemy... Hao.
Cztery osoby siedziały przy stole, rozmawiając o turnieju szamanów. Wszyscy zastanawiali się kiedy zostanie on w końcu wznowiony. W pewnym momencie Yohmei wraz z Mikihisą poderwali się z miejsca i nic nie mówiąc, ruszyli w stronę drzwi prowadzących do podziemi. Kobiety zaczęły się trochę denerwować, kiedy mężczyzn dosyć długo nie było, a z dołu zaczęły dobiegać niepokojące odgłosy. W pewnym momencie ni z tego, ni z owego z twarzy Kino zaczęła lecieć strużkami szkarłatna krew.
- Mamo! - krzyknęła młodsza z nich, widząc upadającą matkę. Zaraz położyła ją na pobliskiej kanapie i pobiegła po wilgotny ręcznik, aby móc zetrzeć czerwonawą ciecz z twarzy itako. Po chwili w pokoju pojawili się również mężczyźni, którzy wyglądali na przestraszonych. Wyraz ich twarzy jeszcze bardziej się sposępniał, widząc nieprzytomną Asakurę. Yohmei wolno podszedł do żony, która na chwile odzyskała przytomność. Wiedział, że chce ona wiedzieć co też tam na dole miało miejsce. Może i mieli trzymać to przez jakiś czas w tajemnicy, ale w tej sytuacji nie było o tym mowy.
- Hao. On żyje. - wymamrotał ledwo słyszalnie, a z twarzy obu kobiet dało się odczytać przerażenie. U Keiko był on pomieszany jednak z czymś jeszcze... jakby troską? Mikihisa wiedział, że szaman będzie się chciał na Yoh zemścić, toteż przekonany był, że uczucie to właśnie tym było wywołane. Jak bardzo się jednak mylił.
- Musicie ostrzec Yoh... - wysapała ledwo słyszalnie, po czym straciła przytomność. Mąż jej pokiwał głową na znak, że się z tym zgadza. Córka natomiast wydawała się być zupełnie temu przeciwna.
- Nie róbcie tego, proszę. Hao jest na pewno bardzo słaby przez rany, które odniósł... Długo nie powinien stanowić dla nas zagrożenia. - zaprotestowała gorączkowo, ściskając kurczowo dłoń na koszuli Mikihisy. Dopiero co odzyskała drugiego syna, nie chciała ponownie go stracić. Może i nie miała pewności co do tego, czy się zmienił, ale wierzyła, że w głębi tak na prawdę zły nie jest. Poza tym szaman ten był wyjątkowo silny i była niemalże pewna, że ciężko byłoby się go pozbyć.
- Ale Keiko... Chcesz żeby Hao zabił Yoh? - zapytał zdziwiony reakcją swojej żony, która jakby nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. Spojrzał prosto w oczy brunetki, ale nie potrafił nic z nich wyczytać. Nie miał pojęcia co nią kieruje. Czyżby miłość? Nie, niemożliwe. Przecież Hao nie można kochać. To potwór w ludzkiej skórze. Potwór pozbawiony pozytywnych uczuć. Wiedział jednak, że kobieta nie odpuści tak łatwo.
- No dobrze, poczekamy trochę. - powiedział po dłuższej ciszy ojciec Keiko, spoglądając gdzieś przed siebie jakby niewidzącym wzrokiem. Nie był pewien czy dobrze robią, ale chyba ich przodek nie mógł tak szybko się zregenerować, prawda? Oby tylko swojej decyzji w przyszłości nie żałowali. Ale co będzie to czas okaże...

***

A co u Hao? Po tym, jak ukradł księgę z posiadłości Asakurów musiał doprowadzić się do porządku. Pomógł mu w tym jego dawny poplecznik, którego spotkał na jednej z odległych pustyń. Szczerze mówiąc zdziwiony był, że tam przebywał. W końcu wszyscy pewni byli, że ich mistrz poległ, prawda? Mogli wrócić do swoich spraw, nie bacząc na przeszłość. Szaman pewien był bowiem, że ludzie ci przebywali z nim, bo się go zwyczajnie bali. Nie chodziło tutaj o to,iż popierają go w jego wizji nowego świata. A może się mylił? Może darzyli go sympatią? Opacho na pewno, ale inni? Ukrywali przed nim swoje myśli, więc nie był w stanie tego stwierdzić. Był im jednak za to niezmiernie wdzięczny, ponieważ nie uśmiechało mu się ich słuchanie. Potrzebne zioła do sporządzenia maści zdobył jego stary, a zarazem nowy towarzysz - Mohammed. Postanowili osiąść na jakiś czas w jednym miejscu, aby Hao mógł się podleczyć. Z zaklęciami oraz lekarstwem wylizanie się z ran nie powinno mu zająć więcej, jak dwa tygodnie. Miał jednak nadzieje, że pełnię sił odzyska w miarę szybko. W jego głowie bowiem rodził się plan zdobycia drugiego ducha stróża, dzięki któremu stałby się niepokonany. Walka z Yoh uwolniła ukryte pokłady furyoku Hao, przez co jedynie duch ognia już mu nie wystarczał. Potrzebowałby jeszcze któregoś z jego towarzyszy... Nie będzie jednak łatwo go porwać.
- Panie, wszystko dobrze? - usłyszał nad sobą głos szamana, ale chwilowo go zignorował, usilnie nad czymś rozmyślając. Duch ziemi byłby odpowiedni. Nie łatwo będzie się jednak dostać wgłąb piekła. I jeszcze będę musiał pokonać strażnika. Na pewno nie będzie to łatwe zadanie. Ale też nie niewykonalne. Pomyślał, mieszając patykiem w ognisku. Dopiero po chwili zreflektował się, że mężczyzna czeka jeszcze na odpowiedź.
- Tak, tak. Myśle jednak nad tym, jak pozbyć się Enmy Daiohn kiedy już dostanę się do piekła. Na razie jednak muszę odzyskać swoje dawne siły. W takim stanie nie dałbym mu rady - mruknął w odpowiedzi, wzdychając przy tym pod nosem. Może i nie był bezbronny, ale nie czuł się też najlepiej. Teraz ni z tego, ni z owego zaczął się nawet zastanawiać nad tym, gdzie podziewa się Opacho. Szczerze powiedziawszy, brakowało mu tej dziewczynki. Czasami doprowadzała go do szału, ale mimo wszystko zawsze z nim była. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego zginęła. Pokręcił energicznie głową, nie mógł się tak nad innymi niepotrzebnie rozczulać. Wstał z ziemi, zrzucił swoje ponczo i zaczął smarować rany wcześniej przygotowanym preparatem. Przynajmniej dzięki bólowi mógł przestać o wszystkim innym myśleć.
- Enma Daiohn? Panie, czyżbyś chciał dostać się do ducha ziemi? Odkąd zdobyłeś ducha ognia, strażnicy pozostałych żywiołów są jeszcze lepiej strzeżeni. Trzeba będzie odnaleźć pozostałych towarzyszy, którzy nam pomogą - mówił, patrząc na Hao, który lekko krzywił się z bólu. Przez brzuch jego przechodziła głęboka rana, więc nie musiał aż tak ukrywać dyskomfortu. Nikt chyba nie czułby się dobrze po czymś takim. Chyba że jakiś szaleniec.
- Nie, kiedy wyzdrowieję poradzę sobie sam - oznajmił, tym samym kończąc ową rozmowę. Nie chciał przyznać, że nie chce po prostu innych narażać. Nie daliby rady demonom w piekle. A Enma Daiohn był najsilniejszym z piekielnych władców. Nawet Asakura będzie miał z nim spore kłopoty. Musiał jednak stawić mu czoła. Inaczej nie zdobędzie kolejnego ducha. Po jakimś czasie wszedł wolnym krokiem do namiotu. Musiał teraz dużo odpoczywać, jeśli chciał szybko stanąć na nogi. Tym oto sposobem Mohammed został sam, a jego jedynym towarzyszem został cichy duch ognia. Co myślał o pomyśle swojego pana? Tego nikt nie wiedział.

czwartek, 24 maja 2012

Rozdział trzeci

Kolejny rozdział, a co mi tam ^^ Trochę się ich nazbierało, to mogę teraz publikować.
I nie ma obawy, Haoś będzie miał się baaardzo dobrze :D W końcu co by Yoh począł bez swojego ukochanego braciszka? xD






Tak jak Lyserg miał w planach, stawił się nazajutrz rano na lotnisku. Zmieniło się jednak to, iż obecnie miał małego towarzysza, w postaci dziewczynki o imieniu Opacho, która nie odstępowała chłopaka ani na krok. Początkowo Diethel nie był pewien, czy aby robi dobrze, lecąc do Tokio. Niemniej jednak nie chciał wracać do Londynu, w którym to na dobrą sprawę nic go już nie trzymało. Za dużo bolesnych wspomnień związanych było z tym miejscem. Tak więc około południa oboje siedzieli już w fotelach, obserwując rozciągający się pod nimi ocean. Jakoś w połowie lotu spostrzegł, że ciemnoskóra dziewczynka zasnęła i wywołało to y niego delikatny uśmiech. Cóż, kto by się spodziewał czegoś takiego po Lyserg'u? Przecież nienawidził zarówno Hao, jak i wszystkiego co z szamanem było związane. A teraz przygarnął jego podopieczną. Swoją drogą... zastanawiał się dlaczego Asakura miał ją przy sobie. Nie była jakoś nadzwyczaj uzdolniona. Można nawet rzec, że była słaba. Niemożliwym było chyba, żeby tak potężna i bezwzględna osoba obdarzyła kogokolwiek uczuciem. Nawet gdyby miała to być zwykła przyjaźń. Diethel był bowiem zdania, iż Hao Asakura nie był do tego zdolny.
Na lotnisku w Tokio wylądowali dopiero pod wieczór. Lot był dosyć długi i nużący, dlatego też byli nieco zmęczeni. I głodni w dodatku. Chłopak o zielonych włosach wiedział, że w domu Yoh jedzenia nie zabraknie, ale mimo wszystko postanowił, że zjedzą w jakimś pobliskim barze. A co do Opacho. To szczerze mówiąc nie miał w ogóle pojęcia co by mógł jej zaproponować. Spojrzał więc nieco zdezorientowany na lecącą obok niego Morphine, która jedynie wzruszyła ramionami. Młodzieniec westchnął więc ciężko, chwilę potem wchodząc z małą do lokalu. O dziwo nie była wybredna, dlatego też niecałą godzinę później z pełnymi brzuchami zmierzali już ulicą w stronę posiadłości jego przyjaciela. No tak, zaakceptowali go ponownie po tym, jak zostawił ich dla X-Laws. Był im za to naprawdę bardzo wdzięczny. Zrozumiał też, że Yoh nie jest takim potworem jak jego brat, Hao. Był dobry i zawsze pomagał tym, który byli w potrzebie. Bez względu na to czy byli jego przyjaciółmi, czy wrogami. Z zamyślenia wyrwał go piskliwy głos jego towarzyszki.
- Długo jeszcze? - zapytała jękliwym tonem, co chwilę robiąc sobie postój w sunięciu do przodu. Lyserg przystanął na chwilę, a będąc przed nią zmuszony był odwrócić się do tyłu. Wyglądała na nieco zmęczoną. Co prawda ze swoim poprzednim mistrzem nie musiała używać nóg do pokonywania drogi, bo albo latali na Duchu Ognia, albo zwyczajnie Hao nosił ją 'na barana'.
- Nie, niedługo będziemy na miejscu. Chodź, poniosę Cię. - powiedział ciepłym głosem, po chwili namysłu. Istotnie, przeszli już spory kawałek, ale dla chłopaka było to niczym w stosunku do odległości, które przebył w poszukiwaniu Patch Village oraz szamanów, z którymi mógłby się zmierzyć. Najwyraźniej nogi Opacho miały jednak odmienne co do tego zdanie. Podszedł do małej i po uniesieniu jej, posadził sobie na barkach. Ruszyli teraz dalej, nie chcąc tracić już cennego czasu. Szaman miał tylko nadzieję, że swoim pojawieniem, nie wywoła jakiejś wojny.

* * *

Po upływie dwóch kwadransów nasi wędrowcy odnaleźli w końcu odpowiednią ulicę, a następnie dom, którego szukali. Nastolatek w długim płaszczu zatrzymał się przed bramką, po czym omiótł posiadłość zaskoczonym spojrzeniem. Trzeba przyznać, robiła wrażenie. Nigdy wcześniej tutaj nie był, ale chciał w końcu odwiedzić swoich starych przyjaciół. Oderwać się od tego wszystkiego. Kto wie, może nawet uda mu się w niedalekiej przyszłości zamieszkać bliżej nich? Teraz jednak musiał się w końcu wziąć w garść. Nabrał powietrza w płuca, wypuścił je z wolna i zaczął stawiać małe kroki, kierując się ku drzwiom. Zapukał w nie delikatnie, ale nie usłyszał odzewu.No cóż, trudno. Niepotrzebnie tutaj w ogóle przyjeżdżałem. Przeszło mu przez myśl, ale nim zdążył odejść Opacho już naciskała klamkę. Oczywiście żeby było jasne, nadal wygodnie siedziała sobie na jego barkach. Drzwi uległy pod delikatnym dotykiem dziecięcej dłoni. Lyserg wszedł niepewnie do środka, ale to co ujrzał wewnątrz wprawiło go w osłupienie. Co takiego ujrzał? Całego umorusanego w czymś Mantę, który klęcząc szorował podłogę... w stroju gosposi. Posiadacz zielonych włosów nie wytrzymał i parsknął perlistym śmiechem, jednocześnie stawiając małą murzynkę na podłodze. Manta spojrzał na niego spode łba, pragnącym mordu spojrzeniem.
- I zobacz co narobiłeś! Dopiero co tutaj posprzątałem, a Ty już błoto wniosłeś! Jeśli Anna to zobaczy, oboje będziemy martwi! - krzyczał niczym opętany, gestykulując przy tym nerwowo rękoma. Lyserg spojrzał przez ramię, a gdy ujrzał brudne ślady, przeszedł go zimny dreszcz. Nie ma co, miłe powitanie. Niemniej jednak wziął sobie ostrzeżenie Oyamady do serca. Zdążył poznać Kyoyamę podczas turnieju i zdawał sobie sprawę, że z nią nie można sobie pogrywać. Cofnął się parę kroków w tył, ale przez to jeszcze bardziej pogorszył sprawę. Wszedł bowiem w wiadro z brudną wodą, które przewróciło się na podłogę z łoskotem. Cała jego zawartość została wylana. Niski blondyn wrzasnął jedynie przeraźliwie, łapiąc się przy tym za głowę. Już chyba widział swoją egzekucję w wykonaniu Itako.
- Cholera, przepraszam! Zaraz Ci pomogę... - mruknął wystraszonym głosem, migiem zdejmując swoje brudne buty. Te wylądowały w kącie, a sam Diethel szybkim krokiem poszedł do kuchni, skąd przyniósł szmatę. Czymś w końcu musiał tą wodę zetrzeć, prawda? A co w tym czasie robiła nasza Opacho? Otóż ciemnoskóra znalazła sobie miejsce na szafce, z której to miała doskonały widok na całą tą jakże komiczną scenę. W jej mniemaniu, rzecz jasna. Dwójce nastolatków nie było bowiem w ogóle do śmiechu, czego ona nie potrafiła zrozumieć. I jeszcze te ich zaniepokojone miny, zupełnie jej one nie pasowały do zaistniałej sytuacji. Chichotała więc pod nosem, wesoło machając przy tym nogami, ale raczej nikt na to na razie nie zwracał uwagi. Manta oraz Lyserg zbytnio byli pochłonięci usuwaniem nadmiaru brudnej wody z podłogi. Byleby zdążyli przed powrotem Kyoyamy.

* * *

Jedyne co ujrzała Anna po podejściu do stolika chłopaków to ich oddalające się z każdą chwilą plecy. Cała grupa szamanów pędziła co sił w nogach w stronę wyjścia z baru. Wszyscy teraz zgodnie pragnęli znaleźć się jak najdalej od tego strasznego miejsca. Oczywiście bali się teraz rozwścieczonej Kyoyamy jeszcze bardziej, aniżeli dotychczas, ale na szczęście mogli skryć się przed jej gniewem w swoich domach. Jedynie Yoh dzielił dach z tym diabłem, a gdy sobie to uświadomił... jakby cała chęć życia z niego upłynęła. Cała piątka dobiegła w końcu do starej fabryki, w której postanowili trochę przeczekać. Asakura usiadł ze smętnie opuszczoną głową na niskim murku, po czym na poprawienie humoru wyjął z kieszeni cheesburgera. No przecież nie mógł go zostawić na pastwę losu w towarzystwie Anny! Zaczął więc wolno konsumować kanapkę, użalając się w duchu nad swoim losem, który wcale nie rysował się już kolorowo. Amidamaru też wolał się ulotnić, obawiając się związania koralami Itako. W zasadzie to brunet się mu nie dziwił, bo sam najchętniej schowałby się nawet pod ziemią. Szkoda tylko, że jego narzeczona nawet tam by go odnalazła. Biada mu! Nie było już dla niego ratunku. Mógł już przygotowywać się na śmierć w męczarniach.
- Ren, stary. Pamiętasz, jak pomogłem Ci wydostać się z lochów? Może przenocowałbyś mnie kilka nocy? - zapytał z nadzieją w głosie, patrząc na Tao z proszącym uśmiechem. W końcu byli przyjaciółmi, prawda? A tym w potrzebie się pomaga. Yoh był teraz w tak krytycznej sytuacji, że pilnie potrzebował wsparcia ze strony któregoś z chłopaków. Ten, do którego się zwrócił parsknął tylko, kręcąc przy tym przecząco głową.
- Chyba sobie żartujesz, Yoh. Ja chce jeszcze żyć. A wątpię, że Anna będzie wyrozumiała dla tego, kto będzie Ciebie ukrywał. Poza tym zapomniałeś, że mieszkam z Jun? - wywrócił oczyma, przechadzając się po zniszczonym pomieszczeniu. Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, a on nie miał zamiaru tkwić tutaj przez całą noc. Miał też nadzieję, że jego siostra nie będzie tak mściwa, jak jej przyjaciółka.
- Wybacz, kolego. Ale nikt nie chce się jeszcze bardziej Annie narażać. Chyba nas rozumiesz? - odezwał się w końcu Ryu, któremu żal się zrobiło Yoh, który teraz wyglądał niczym obraz nędzy i rozpaczy. Poklepał jeszcze Asakurę po plecach, po czym opuścił fabrykę. Pięć minut później szaman został już sam. Co więc mógł innego zrobić, jak nie powrót do domu? Postara się jednak bezpośrednio udać do swojego pokoju. A nóż Kyoyama go nie wyczuje. Tak, marzenia. Jakie one piękne.

* * *

Dwie jakże zakochane w sobie osoby z południowo zachodnich Niemczech, a konkretniej z Karlsruhe, również podążały obecnie w stronę Japonii. Ostatnio Tokio było dziwnie oblegane przez ludzi innej narodowości. A w szczególności dom jednego z tamtejszych mieszkańców, na pozór w żaden sposób się nie wyróżniającego spośród społeczeństwa. Mężczyzna w długim płaszczu oraz z kapeluszem na głowie stał obecnie w terminalu, obserwując krzątających się po nim ludzi. Warunki pogodowe pozostawiały wiele do życzenia, co spowodowało opóźnienie się jego lotu. Mimo że zazwyczaj bardzo opanowały, zaczął tracić już pomału cierpliwość. Bo ile mógł czekać?
- Eliza. Jeszcze trochę, a dotrzemy do Yoh na własną rękę – zakomunikował ze stoickim spokojem, jakby nigdy nic. Może i ktoś z tu obecnych usłyszał, jak mówi sam do siebie, ale chyba niewiele go to obchodziło. Na szczęście nie musiał się jednak nadwyrężać, ponieważ w przeciągu paru minut miał odlatywać.
Faust po dotarciu do Tokio postanowił udać się na jeden z cmentarzy. A dokładnie na ten, na którym stoczył swoją pierwszą walkę z Yoh. Może faktycznie był nieco dziwnym człowiekiem, ale lubił przesiadywać na takich, jak to miejscach. Zawsze było tutaj cicho i mógł opanować myśli, które od pewnego czasu zdawały się być strasznie rozbiegane. Dotychczas zajmowała je jedynie jego ukochana, ale teraz był niespokojny. Jakby coś budzącego grozę miało się niebawem wydarzyć. Nikt nie był jednak świadom tego, że w najbliższej przyszłości może dojść do wojny.
Mężczyzna leżał na wilgotnej trawie, w skupieniu obserwując wysłane gwiazdami niebo. Wtem usłyszał odgłos pękających gałęzi. Zaraz zerwał się z miejsca, przygotowując się wraz z Elizą do ataku na intruza. W końcu poplecznicy Hao mogli chcieć śmierci tych, którzy zabili ich mistrza. Dlatego też, ostrożności nigdy za wiele. Blondynka urosła w mgnieniu oka do ogromnych rozmiarów, przybierając przy tym postać pielęgniarki ze strzykawką w dłoni.
- Faust? Co Ty tutaj robisz? - usłyszał zaskoczony, dobrze mu znany głos. Yoh. Nagle przy posiadaczu pomarańczowych słuchawek ni z tego, ni z owego pojawił się Amidamaru. Obie strony były chyba równie zdziwione swoim spotkaniem. Faktem było, że nekromanta przybył do Tokio aby odwiedzić Asakurę, ale nie spodziewał się spotkać go na cmentarzu. Na Strasznym Wzgórzu owszem, ale nie tutaj.
- Chciałem odwiedzić starych znajomych. Ale najwyraźniej zasiedziałem się... A Ty? W jakim celu tutaj przyszedłeś? - Niemiec podrapał się po głowie, bowiem istotnie stracił rachubę czasu. Zawsze tak było, gdy przychodził na miejsce spoczynku zmarłych. Złamał swoją kontrolę ducha, dzięki czemu Eliza powróciła do swojej normalnej postaci. O ile można tak nazwać nieżyjącą już kobietę. Blondynka stała teraz przy swoim ukochanym, który obejmował ją w pasie.
- Ja? Ukrywam się przed Anną. - powiedział to tak oczywistym tonem, jakby nie było na jego pytanie innej odpowiedzi. Według niego każdy powinien wiedzieć co robi Yoh Asakura o tak późnej porze poza domem. Razmawiali jeszcze chwilę, ale potem opuścili cmentarz, ponieważ to nie było jednak dobre miejsce na kryjówkę dla narzeczonego Kyoyamy. Przecież duchy pochowanych tutaj ludzi mogły donieść Itako o tym, że tej okolicy przebywa. A tego nie chciał. Faust był dla niego istnym zbawieniem. Nie wiedział bowiem o ostatnich przewinieniach swojego przyjaciela, dlatego też pozwolił Asakurze zatrzymać się w pokoju hotelowych, który wynajął. Gdyby Yoh nie był tak zdesperowany, chyba by na to nie przystał. Chociaż kto wie.

* * *

Annie nawet zakupy nie były w stanie poprawić humoru po tym, co zrobił Yoh. Była tak wściekła, że biada temu, kto jej teraz wejdzie w drogę. Niemniej jednak Pyron tak obładowany był torbami gdy wrócili do domu, że z ledwością mógł się poruszać. Przez całą drogę z miasta, w głowie Itako rodził się plan karnych treningów dla narzeczonego. Miała nadzieję, że od razu będzie mogła je wcielić w życie, ale w posiadłości najwyraźniej jeszcze żaden z piątki szamanów się nie pojawił. Pirika też zamierzała pokazać Horo Horo, kto z ich dwójki rządzi. Kyoyama weszła do salonu z zaciętą miną, dokładnie wierząc wzrokiem wszystkie pomieszczenia. Musiała się przecież upewnić, że są czyste, czyż nie? Jej uwadze nie uszły pewne niedoskonałości, w postaci pozostawionych w przedpokoju śmieci.
- Manta, śmieci same się nie wyniosą... - mruknęła, wywracając przy tym oczyma. Usłyszawszy ten głos, chłopak zaraz narysował się przy worku i gotów był do działania. Lyserg miał to zrobić, ale jak zawsze wszystko spadało na niego. Norma. Dziewczyna zdawała się z początku nie zwracać uwagi na gościa, ale gdy dostrzegła Opacho, nieco się zainteresowała. W końcu Ona w ich domu to była jakaś nowość. Usiadła wygodnie na kanapie i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, stała już przed nią filiżanka ciepłej herbaty. Widocznie Oyamada nie chciał jej jeszcze bardziej z równowagi wyprowadzać.
- Ciekawi mnie, co Ty tutaj robisz. Przecież kiedyś za nami nie przepadałaś... - mówiła wolno, po czym upiła napój i spojrzała na dziewczynkę. Diethel był jej obojętny i w owej chwili mógłby nawet nie istnieć. W ogóle by się tym nie przejęła. Ujrzała jak ciemnoskóra posmutniała nieco, najwyraźniej przypominając sobie o Hao. Tamten Asakura był dla blondynki potworem i w ogóle nie mogła pojąć tego, jak można za kimś takim tęsknić. Malec mimo wszystko jednak usiadł nieopodal Kyoyamy, zerkając na nią niepewnie. Chyba zrozumiała, dlaczego Manta tak się jej bał. Chociaż... może początkowo Opacho za nią nie przepadała, tak potem jeszcze podczas turnieju chętnie dziewczyny odwiedzała. A te chyba ją polubiły.
- Opacho przyjechała tutaj z nim. Uratował ją przed złymi szamanami... - odpowiedziała zamyślona, nie odrywając wzroku od Anny. Wskazała przy tym palcem na Lyserg'a, którego w końcu dziewczyna raczyła spojrzeniem obdarzyć. Ale na bardzo krótko. Otworzyła już usta by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie w pokoju pojawił się duch starszego mężczyzny. Najprawdopodobniej poległego żołnierza. Mruknął coś wprost do ucha Itako, która szeroko otworzyła oczy ze złości.
- A to ci tchórz! Niech ja go dopadnę w swoje ręce! - krzyknęła z furią, aż przestraszyła murzynkę. Hao nigdy w taką złość nie wpadł. No może poza tym dniem, kiedy to walczył z Yoh. Kyoyama dosłownie wybiegła z domu, ale nikt prócz zjawy towarzyszyć jej nie chciał. Woleli chyba poczekać tutaj. Domyślili się, że nakazała ona wszystkim duchom, aby odnalazły jej narzeczonego. I najwyraźniej tego dokonały. No to krucho przestawiała się przyszłość bruneta z pomarańczowymi słuchawkami, z którymi nigdy się nie rozstawał.

środa, 23 maja 2012

Rozdział drugi

Trochę długo czasu minęło on ostatniego rozdziału, ale przez matury czasu mi brakło ^^ Na szczęście jednak ktoś te moje bazgroły czyta xD



Poranek okazał się dla Yoh znacznie cięższy, aniżeli zazwyczaj. Jego powieki ani drgnęły gdy do pokoju wdarły się poranne promienie słoneczne, a on sam nie miał zamiaru opuszczać krainy Morfeusza. Zapewne spory w tym swój udział miała nieprzespana przez Asakurę noc, podczas której to nieustannie dręczyły go koszmary. Jedyne co mógł sobie przypomnieć z tych pozbawionych większego sensu obrazów to Hao, który także w nich miał swój udział. Ale było to dziwne, bo jego brat przecież nie żył. On go zabił. I to był drugi powód, dla którego brunet nie miał zamiaru wychodzić spod kołdry. Zaczęło gryźć go sumienie przez pozbawienie życia swojego krewnego. W końcu był on niegdyś dobrym szamanem, który bezinteresowanie pomagał innym ludziom. Tyle przynajmniej wywnioskował z rozmowy z Matamune, byłym przyjacielem wielkiego Asakury. Między innymi przez nią zaczął zastanawiać się nad tym, co zrobił. I nie mógł pozbyć się tych przeklętych myśli, które zawsze powracały do niego w najmniej odpowiednim momencie.
Nie dane mu jednak było dłuższe leżenie, ponieważ w drzwiach pojawiła się właśnie diablica, we własnej osobie. Anna szybkim krokiem podeszła do łóżka, na którym leżał jeszcze jej narzeczony i zgrabnym ruchem zerwała z niego kołdrę. Czekał już tylko na jakiś cios z jego strony, ale ku jego zdumieniu żaden takowy nie nadszedł. Otworzył niepewnie oczy, a gdy ujrzał uśmiech na twarzy blondynki był jeszcze bardziej zszokowany.
- Koteczku, czas wstawać – powiedziała przesłodzonym tonem, ale z miną nie znoszącą sprzeciwu. Niech się Yoh cieszy, że Kyoyama okazała dobroduszność i nie wyciągnęła go spod kołdry skoro świt. Jak to miała w planach jeszcze wczorajszego wieczora.
- Tak, Anno... - wymamrotał pod nosem, zakrywając się dłonią, ponieważ jakoś tak zachciało mu się ziewać. A nie był pewien, czy takie zachowanie jest przez Itako dozwolone. Chłopak podreptał więc jeszcze ciągle zaspany do łazienki, nie zdając sobie chyba sprawy z tego, że dobry humor Anny to jedynie cisza przed burzą...

* * *

Nie minęło pięć minut, a Yoh był już w pełni ubrany i siedział wraz z grupą przyjaciół na dole, czekając aż Ryu przyjdzie i zrobi im śniadanie. Może i byli głodni, ale również niezmiernie szczęśliwi, bowiem najwyraźniej Anna zapomniała o porannych torturach. Wszyscy będąc więc w wyśmienitych humorach rozmawiali między sobą, zastanawiając się głośno nad tym, kiedy wznowią turniej. Nagle usłyszeli odgłos czyichś kroków, ale nim zdążyli cokolwiek zrobić w pokoju pojawiła się ich trenerka. A mieli w zwyczaju nazywać ją morderczynią, aczkolwiek jedynie wówczas, kiedy nie było jej w pobliżu. A rzadko to się zdarzało przez duchy, które zazwyczaj towarzyszyły im w treningach. A te tak bały się dziewczyny, że o wszystkich, nawet najmniejszych przewinieniach chłopaków jej donosili. Teraz jednak spojrzenia wszystkich zwrócone były na nastolatkę, a po jej minie wszyscy zgodnie stwierdzili, iż swoją głośną rozmową przerwali jej oglądanie ulubionych seriali. Wybawieni jednak zostali przez Ryu, który w końcu raczył się pojawić. No może nie do końca...
- A wy co tutaj jeszcze robicie?! Trzydzieści mil samych się nie przebiegnie! - krzyknęła nagle, aż biedny Yoh, który niechcący przysnął podskoczył na krześle. Spojrzał teraz nieco przestraszonym spojrzeniem na narzeczoną, która to w nagrodę odpłaciła mu się pięścią w twarz. No jak on śmiał tak ją ignorować?! To było niedopuszczalne! I ona sobie na takie traktowanie nie miała zamiaru pozwolić.
- No dalej, dalej! Wy lenie patentowane! - warknęła, widząc jak jej 'niewolnicy' się ociągają. Oczy blondynki dosłownie ciskały piorunami, dlatego też chłopcy woleli już zniknąć z zasięgu wzroku owej osoby. Wiedzieli jednak, że po powrocie z maratonu czeka ich jeszcze za tą niesubordynację dodatkowa kara w postaci prawdopodobnie pompek, albo przysiadów. Anna strasznie się w nich lubowała. No, chyba że specjalnie dla nich wymyśli jakiś inny sposób tortur. Jedynie Manta został w domu, ale jakoś mu się to nie uśmiechało. Niemniej jednak nie nadawał się do biegania.
- Podłoga jest brudna i trzeba zrobić obiad. Do roboty, Shorty. Jak wrócę, wszystko ma lśnić i błyszczeć! Migiem! - wydała polecenie stanowczym głosem, od którego na plecach chłopca pojawiła się gęsia skórka. Już chciał się sprzeciwić, bo w końcu nie był żadną sprzątaczką, czy kucharką! Ale w tym samym momencie przed oczami miał też wizję co się z nim stanie, gdy nie posłucha dobrej rady Anny. Mamrocząc coś pod nosem, wolno ruszył w stronę kuchni.
- Mówiłeś coś, maluszku? - zapytała ostrzegawczo, zadzierając przy tym groźnie brew. Manta przełknął jedynie głośno ślinę i energicznie pokręcił głową, w tempie ekspresowym się ulatniając. Ta dziewczyna była straszna! Znacznie gorsza od Hao! Itako natomiast ze spokojem przeszła przez salon, chwyciła torbę i opuściła posiadłość, udając się w stronę jednego z miejsc, które często odwiedzane było przez pewnego bruneta. Dzisiaj zrobi mu małą niespodziankę, bo dosyć miała już tego ciągłego robienia z niej głupiej. A owy 'prezent' z pewnością miły dla niego nie będzie.

* * *

Grupa młodych szamanów truchtem biegła ścieżką parku, kończąc właśnie dziesiątą milę swojego przedśniadaniowego treningu. Dla Yoh nie było to nic wielkiego, ale dzisiaj w ogóle nie mógł się rozluźnić, a mięśnie bolały go niemiłosiernie. Innym szło natomiast zdecydowanie lepiej. Ale nie można było stwierdzić czy spowodowane to jest chęcią ćwiczenia, czy raczej strachem przed Anną. Asakura po chwili namysłu postawił jednak na to drugie. Z całą pewnością. Ale nie o obawie przed Itako teraz mowa. Młodzieniec o ciemnych włosach zatrzymał się nagle, z trudem łapiąc oddech, na co jego towarzysze zareagowali zaskoczeniem. Szczególnie Ren był zdumiony, ujrzawszy swego przyjaciela w takim stanie.
- Nic Ci nie jest, Yoh? - usłyszeli zaniepokojony głos Amidamaru, który od razu pojawił się przy chłopaku, unosząc się nad ziemią. Reszta także przystanęła na moment. No może poza Joco, który biegł teraz w miejscu. Chyba naprawdę przestraszony był wizją kolejnego pobicia przez Annę. Jedno jest pewne. Wyniósł coś z wczorajszej lekcji. Tao stanął naprzeciwko Asakury i bacznym wzrokiem począł go obserwować, chcąc wychwycić chociaż najmniejszą zmianę w jego mimice.
- Nie, wszystko dobrze. Tylko kompletnie nie chce mi się dzisiaj biegać... Wiecie co? Może pójdziemy sobie na cheebsburgera? Albo nawet dwa. Tak relaksacyjnie. - odpowiedział z początku smętnym głosem, łapiąc się dłońmi za kolana. Po chwili jednak ożywił się, a na twarzy jego pojawił się szeroki uśmiech. Taki, jaki zawsze powinien na niej widnieć. W ogóle teraz nie było widać po nim dawnego otępienia, które zniknęło w ułamku sekundy. Gdy tylko pomyślał o swoim ulubionym jedzeniu, które traktował jednak jako rarytas. Dlaczego? Otóż Anna kategorycznie zabraniała mu fast-foodów, robiąc mu przy tym regorystyczną dietę. Wiedział, że jeśli Kyoyama odkryje tą zbrodnię, zginie śmiercią tragiczną... ale w końcu raz się żyje.
- No nie wiem... Jeśli Anna się o tym dowie to będziemy mieli przechlapane... - mruknęli zrozpaczeni Ryu i Horo Horo w tym samym momencie. Popatrzyli po sobie, po czym wywrócili oczyma, ponownie zerkając na rozpromieniowanego Yoh. Chyba jednak nie uda im się odwieźć go od tego pomysłu. Ale z drugiej strony również zgłodnieli... W końcu blondynka kazała im katować się bez śniadania. Po dłuższej chwili omawiania wszystkich za i przeciw ostatecznie udali się do baru. Nie wiedzieli jednak, że będzie to istne samobójstwo.

* * *

A co u naszej Itako? Po opuszczeniu domu ruszyła aby załatwić bardzo ważną sprawę, którą okazały się być zakupy z Jun i Piriką. Gdyby tylko biedny Manta o tym wiedział, nie byłby pewnie zadowolony. W końcu on ciężko pracuje, sprzątając posiadłość, a ona sobie albo ogląda seriale, albo spotyka się z koleżankami. No i gdzie tutaj sprawiedliwość? Dziewczęta szły właśnie ulicą, wraz z Pyron'em, który robił im za tragarza gdy nagle obok Anny pojawił się duch. Była to kobieta w średnim wieku z nieco zniszczoną sukienką i smutną miną. Pochyliła się nad blondynką, szepcząc jej coś do ucha. Brwi Kyoyamy natychmiast ściągnęły się groźnie, a dłonie zacisnęły się w pięści. Jako że szła przodem, stanęła i odwróciła się do przyjaciółek, które wydawały się być nieco zdziwione tą nagłą zmianą w jej nastroju. Z radosnego na bardzo mroczny.
- Zgłodniałam. Chyba pójdziemy coś zjeść do baru – oznajmiła i zaczęła iść na spotkanie z tymi, o których poinformowała ją przed chwilą kobieta. W ogóle nie pytała też o zdanie dziewczyn, ponieważ wiedziała, że i tak pójdą za nią. W końcu one też czuły wobec młodej Itako respekt. Cała czwórka szła więc wolno w stronę lokalu, ale tylko Tamao miała dziwne przeczucie, że do niczego dobrego ta ich podróż nie doprowadzi. Anna zdawała się wyglądać tak, jakby miała wykonać tam na kimś egzekucję i dopiero teraz dziewczyna o różowych włosach dostała oświecenia. Yoh i jego przyjaciele. W duchu już zaczęła chłopakom współczuć, ponieważ usta blondynki wygięte były w grymasie, który wróżył wiele złego. Po upływie kwadransu przekroczyli próg baru, a zirytowana Kyoyama poczęła błądzić swym błękitnym spojrzeniem po jego wnętrzu. Przeskakując wzrokiem ze stolika, na stolik. W końcu spoczął on na jednym z nich, ukrytym w jednym z kątów. Nie minęło sześćdziesiąt sekund, a już się przy nim znajdowała.
- Skaranie boskie mam z wami! Łajdaki jedne! - wysyczała jadowicie przez zaciśnięte ze złości zęby, łypiąc na każdego z kolei morderczym spojrzeniem. No to teraz przegięli. I to ostro. Tamao wraz z Jun i Piriką obserwowały ową scenę z bezpiecznej odległości, mimo że wszyscy w pomieszczeniu byli nią bardzo zaintersowani.

* * *

Yoh z przyjaciółmi zadowoleni ze swojej decyzji weszli raźnym krokiem do baru i zaraz zamówili sobie po podwójnym cheesburgerze dla każdego. A co będą sobie żałowali. Niemniej jednak woleli dmuchać na zimne i wybrali jeden z bardziej odosobnionych od reszty stolików, który zaraz po wejściu do lokalu nie rzucał się w oczy. Asakura trzymał w dłoni ogromną kanapkę, a mając ją świat wokół niego mógłby w tym momencie przestać istnieć. Liczył się tylko on i fakt, że zaraz ze smakiem ją zje. No tak. Obecnie bardzo niewiele do szczęścia mu było potrzebne. W pewnym momencie jednak coś jakby chłodem powiało, aż przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Niedługo potem usłyszał nad sobą ten przesycony do cna jadem głos, którego tak się obawiał. W mgnieniu oka dokończył posiłek, lękając się chyba, że Anna gotowa jest mu go jeszcze wyrwać i wyrzucić. W końcu nie przestrzegał teraz diety. Zadarł głowę do góry, w jednej chwili gwałtownie zrywając się z krzesła, które upadło z głośnym hukiem.
- Anna... - wydukał jedynie ledwo słyszalnie, zerkając kątem oka na przyjaciół, którzy chyba zrozumieli Yoh. W następnej sekundzie nie było już po nich śladu. Zdążyli jeszcze tylko usłyszeć, że Kyoyama dorzuca im pięć mil, oraz po dwie godziny krzesełka dla każdego. Bez wyjątku! Za to dla Amidamaru całodniowe związanie koralami wydawało się być odpowiednie. Niech wie, że powinien o swojego szamana dbać. Uciekinierzy domyślili się też, że jeśli nie zakończą swojego treningu do południa to Itako z pewnością nie da im obiadu. A to byłaby już katastrofa. Nikt nie był zadowolony z tego, że dali się na to Yoh namówić, ale starali skupić się na pracy nóg, a nie na zemście. W końcu dziećmi już takimi nie byli i gdyby nie chcieli, to by z nim nie poszli. Dlatego też wina leżała także po ich stronie.

sobota, 31 marca 2012

Rozdział pierwszy



Nastolatek o ciemnych włosach, na których zawsze widniały pomarańczowe słuchawki siedział na ganku przed domem, wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Po jakimś czasie podwinął nogi i oplótł je ramionami, zamykając przy tym znużone powieki. Z domu dało się słyszeć donośne śmiechy, ale chłopakowi humor ostatnimi czasy nie dopisywał. Yoh, bo to właśnie on przesiadywał na deskach znosił nawet bez szemrania nowy harmonogram treningów Anny. Kiedyś chociażby próbował się buntować, a teraz? Przynajmniej podczas biegania, czy przysiadów miał na czym się skupiać. Nie chciał bowiem myśleć o zdarzeniach, które miały miejsce miesiąc temu, podczas turnieju o tytuł Króla Szamanów. Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków, a potem znajomy głos jego najlepszego przyjaciela, Manty.
    - Yoh, wszystko w porządku? - zapytał z nutką zaniepokojenia, opadając po chwili namysłu obok Asakury. Przyszedł tutaj, ponieważ brunet wyszedł dobre pół godziny wcześniej i do tej pory do salonu nie powrócił. A podobno chciał się tylko przewietrzyć. Reszta chłopaków jego zniknięcia nie zauważyła, ale Oyamada spostrzegł ową zmianę w zachowaniu Yoh. Młodej pani medium również to nie umknęło. Postanowiła jednak nie wypytywać o to swojego narzeczonego, nie chcąc go zwyczajnie męczyć. Niemniej jednak treningów nie miała zamiaru mu odpuszczać. Musiała w końcu trzymać go żelazną ręką, bo jakby nie patrzeć, turniej zostanie wznowiony. Może jeszcze nie jutro, ale w najbliższym czasie – na pewno. A Yoh musiał go wygrać.
    - Tak, tak. Zamyśliłem się tylko... - odpowiedział z opóźnieniem, przenosząc wzrok na blondyna. Po chwili westchnął cicho, nie mógł przecież aż tak zamartwiać przyjaciół swoim fatalnym samopoczuciem. Dlatego też wysilił się na uśmiech, który o dziwo wyglądał bardzo naturalnie, a gdy został przez chłopaka odwzajemniony, podniósł się z ganku. Oboje ruszyli teraz w stronę wejścia do domu, chociaż Asakura z chęcią uciekłby z tego miejsca jak najdalej. Nie, nie chodziło tutaj o to, że nie chciał być z Horo Horo, Ren'em, czy Ryu. Po prostu... sam nie wiedział co od powrotu z Patch Village się z nim dzieje. Po wejściu do pokoju omiótł go wzrokiem, na dłużej zatrzymując go na pannie Kyoyama. Zaraz jednak odchrząknął nieco zmieszany i dosiadł się do rozgadanej grupy okupującej stół wypełniony jedzeniem oraz napojami. Spojrzenie jego mimo wszystko pozostało w pewnym stopniu nieobecne, ale nie każdy potrafił to zauważyć. Śmiał się bowiem i żartował razem z innymi, aczkolwiek... była to jedynie maska. Maska stwarzająca pozory, że nic go nie gnębi i wszystko z nim w porządku.
    - Chyba powinniśmy zaraz się zmywać, bo jeszcze Anna zagna nas do sprzątania... - mruknął cicho Horo Horo, pochylając się nad stołem. Miał chyba złudne nadzieje, że nasza medium tego nie usłyszy. Już chciał się wyprostować, ale wtem ujrzał przerażone spojrzenia reszty chłopaków. Uniósł więc niepewnie głowę, ale nim zdążył to w pełni zrobić, otrzymał cios – prosto w szczękę. A napastnikiem jak można się spodziewać była mistrzyni świata wagi ciężkiej, Anna Kyoyama. Naprawdę nie mam pojęcia, jak chcesz się z kimś takim ożenić, Yoh. Miał już to na końcu języka, ale na szczęście w porę się w niego ugryzł. Teraz już raczej nie obyłoby się bez szpitala i intensywnej terapii. O ile w ogóle by atak przeżył. Szaman o niebieskich włosach podniósł się spod ściany, pod którą wylądował i złapał się za obolałą twarz. Chyba złamała mu żuchwę... W oczach zaświeciły mu łzy, ale nie mógł przecież płakać przy kolegach! Wziął się więc w garść i przywołał na usta uśmiech. Musiał przecież pokazać, że nie jest wcale taki słaby. Nie kiedy jego przeciwnikiem jest dziewczyna. Chociaż z drugiej strony... przegranie z Anną raczej niczym haniebnym nie było. Na sam jej widok wielu dostawało ciarki na plecach.
    - Koteczku, czas do spania. Jutro skoro świt czeka Cię podwójny maraton. I to przed śniadaniem! - wszyscy aż podskoczyli, usłyszawszy donośny krzyk Anny. Jedynie Joco nie zdając sobie chyba sprawy z powagi sytuacji, parsknął śmiechem, wskazując palcem na Yoh. Jak widać rozumiem to on nie grzeszył. Dziewczyna zmiażdżyła go żądnym mordu spojrzeniem, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę stołu. A gdzie podziała się reszta? Otóż Yoh pognał na górę, w celu udania się na spoczynek, a Ryu wraz z Mantą, Horo Horo i Ren'em biegli właśnie co sił w nogach w stronę swoich domów. Aż się za nimi kurzyło, trzeba przyznać. Dopiero teraz McDaniel zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się znalazł. I to na własne życzenie. W ułamku sekundy stanął na baczność, ale złudnym było myślenie, że to coś pomoże.
    - A Ty żartownisiu, dalej do garów. No już Cię nie widzę! - warknęła ostrzegawczo, a widząc jak się ociąga wymierzyła mu celnego kopniaka, dzięki któremu w trybie natychmiastowym znalazł się wraz ze swoim duchem stróżem przed umywalką. W fartuszku, rzecz jasna.
    - Za jakie grzechy... - jęknął jeszcze, ale zaraz zamilkł, biorąc w dłoń talerz z myślą umycia go. Wolał chyba jednak nie przeciągać struny, bo jeszcze Anna powiesi go na tych swoich koralach i wówczas już tak wesoło nie będzie. Do uszy szamanki doszedł cichy chichot dobiegający z góry, ale gdy tylko przeniosła wzrok na schody, nikogo tam nie było. Usłyszała jeszcze jedynie odgłos z impetem zamykanych drzwi. No tak, Yoh. Rano mu pokaże co czeka podsłuchujących. Oj, odechce mu się tak perfidnego oszukiwania swojej narzeczonej. Do stu kilometrowego biegu dorzucimy jeszcze osiemdziesiąt pompek. Tak na rozgrzewkę. A potem... w zależności od samopoczucia Kyoyama doda coś jeszcze, albo zrobi Asakurze wolne. Ale najczęściej pomimo szampańskiego humoru brunet i tak musiał wylewać siódme poty w tej torturze, zwanej przez nią treningiem. W przeciągu kwadransa z domu ulotniła się jeszcze Jun oraz Pirika, które wolały się już dzisiejszego dnia medium nie narażać. Jedynie biedna Tamao musiała pomagać Joco w sprzątaniu. Uwinęła się jednak nadzwyczaj szybko i podreptała z opuszczoną głową do swojej sypialni. Następnie pogasły wszystkie światła, tym samym oznajmiając, że domownicy udali się na spoczynek. Chociaż jeden z nich w ogóle nie potrafił zmrużyć oczu. A był nim Yoh.


* * *

Młody Asakura leżał na łóżku z rękoma splecionymi pod głową i z wzrokiem wbitym w sufit. Zupełnie nie chciało mu się spać, co było czymś bardzo dziwnym biorąc pod uwagę fakt, że był mistrzem w zasypianiu. Nawet na stojąco. Teraz jednak zebrało mu się na rozmyślania. A wcale tego nie chciał. Znowu wróciły natrętne wspomnienia z TAMTEGO okresu. Sprzed miesiąca, gdy to był zmuszony zabić człowieka. Wiedział, że było to konieczne, bo w przeciwnym razie Hao zostałby Królem Szamanów. A co za tym idzie, ludzkość przestałaby istnieć, ustępując światu przeznaczonemu jedynie dla szamanów. Mimo wszystko jednak nie mógł się wyzbyć jednej myśli. Owy chłopak jakby nie patrzeć był jego bratem. Może i reinkarnowanym, ale jednak. Zaczął się nawet zastanawiać nad tym, czy aby pozbawienie go życia było jedynym z możliwości uratowania ludzi. Poniekąd też rozumiał swojego przodka. W końcu człowiek istotnie pomału przyczynia się do zagłady planety, ale nie był to jeszcze powód do tego by cały gatunek miał przejść do historii. Hao chyba również zdawał sobie z tego sprawę, co Yoh zresztą zrozumiał po odbytej podróży wewnątrz Księgi Szamanów. Najwyraźniej jednak wygranie tytułu Króla Szamanów uznał za najskuteczniejsze w walce z tą 'plagą'.
    - Amidamaru. A co, jeśli On wcale nie był taki zły, jak wszyscy sądzili? - zapytał przyciszonym głosem, odrywając wzrok z martwego punktu i przenosząc go na samuraja, który pojawił się właśnie przy łóżku. Początkowo nie wiedział chyba o co brunetowi chodzi, ale w porę się zreflektował. Wiedział on, że z jego przyjacielem nie dzieje się nic dobrego, dlatego musiał ostrożnie dobierać słowa.
    - Sam wiesz, że nie dał Ci zbytnio czasu abyś mógł to rozważyć. Poza tym chroniłeś swoich najbliższych i przyjaciół przed szamanem, który chciał ich zniszczyć. Nie możesz siebie wiecznie obwiniać za to, co się stało. Widocznie tak być musiało i nie warto jest ciągle tamtych wspomnień rozdrapywać. Tym bardziej, że one wcale nie są jak widać dla Ciebie czymś przyjemnym. - odpowiedział wolno, patrząc na chłopaka swoim uważnym spojrzeniem. Starał się pocieszyć bruneta, ale szczerze mówiąc nie potrafił postawić się w jego sytuacji. Nie umiał wyobrazić sobie co zrobiłby, będąc na miejscu młodego Asakury.
    - Poza tym powinieneś iść już spać. Jeśli zaśniesz jutro gdzieś na ławce, możesz być pewien, że Anna dorzuci Ci w prezencie jakieś trzydzieści mil. - dodał śmiejąc się pod nosem, chcąc chyba rozładować panującą w pokoju atmosferę. Oczywiście w duchu modlił się, aby Kyoyama tego nie słyszała. Jakoś nie uśmiechało mu się ponowne związanie koralami, bo nie było w tym nic miłego. Naprawdę.
    - Chyba masz rację. Nie powinienem już o tym myśleć. Macie i tak już dosyć zmartwień. - mruknął pod nosem, a usłyszawszy o dodatkowych milach jęknął jedynie żałośnie i złapał się obiema rękoma za głowę. Może i trening Anny był pomocny, ale nie przesadzajmy. Nawet nie wiadomo kiedy wznowią turniej, a ta katuje go codziennymi treningami po których własnych mięśni nie jest w stanie poczuć. Do tego jakby jeszcze było mało dołączyła dietę. Niby na wzmocnienie. Ale Yoh w to powątpiewał, ponieważ nawet obiadem nie mógł się najeść. Czasami udało mu się wymknąć na cheesburgera z przyjaciółmi, ale potem musiał swoje grzechy odpokutować. W ćwiczeniach, jak można się domyślić. Niedługo potem zasnął w wyjątkowo oryginalnej pozycji, a mianowicie w poprzek łóżka z głową wiszącą poza łóżkiem. Ale tak właśnie było mu wygodnie.

* * *
Tymczasem w zupełnie innej części świata pewien chłopak w wieku około piętnastu lat wolnym krokiem szedł przez las. Wyraźnie utykał, ale na twarzy jego nie można było dojrzeć grymasu wywołanego bólem. Zastępował go jednak pełen nienawiści wzrok. Dodatkowo jeszcze zaciśnięte w pięści dłonie i ta rana na torsie. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale może cofnijmy się w czasie? Po walce w Gwiezdnym Sanktuarium wszyscy bez wyjątku przeniesieni zostali z powrotem na pustynię. Szamani święcie przekonani byli, że pokonali Hao, ale nic bardziej mylnego. Otóż Król Duchów uwolniony przez ostateczny atak Yoh był tak przestraszony zaistniałą sytuacją, że w akcie desperacji dosłownie 'wypchnął' uczestników turnieju ze swojego świata. Tym samym zamykając do niego wszelkie możliwe wejścia. Asakura o długich włosach również wylądował na gorącym piasku. Zbyt był jednak zmęczony walką by móc się z niego podnieść. Na szczęście jednak resztkami foryoku zdołał teleportować się na pobliskie wzgórze, gdzie miał zamiar w ukryciu podleczyć swoje obrażenia. Jego energia duchowa nieco ucierpiała, ale wszystko się w miarę upływu czasu zregeneruje, a wówczas... świat pozna gniew upokorzonego Hao Asakury. A w szczególności Yoh. Ten, który go do tego stanu doprowadził. Na razie jednak nie mógł pozwolić na to, aby ktokolwiek odkrył, iż jednak zdołał owy atak przeżyć. I tutaj pomocny okazał się Duch Ognia, dzięki któremu bez problemu mógł się niespostrzeżenie przemieszczać. Po miesiącu czuł się jednak odrobinę lepiej.
Ale dlaczego postanowił udać się do miasta, skoro było to dla niego takie niebezpieczne? Nie żeby się bał, ale musiał oszczędzać siły i nie miał zamiaru marnować ich na pozbawioną sensu walkę. Niemniej jednak potrzebował ziół oraz innych medykamentów, które pozwalały mu powrócić do zdrowia. Wracając owym lasem poczuł się jednak dziwnie osamotniony. Zawsze towarzyszył mu Opacho, a teraz nawet jej przy nim nie było. Przegnał tą dziewczynkę jeszcze podczas walki, nie chcąc aby ta widziała jego klęskę. Ale teraz... teraz będzie chyba musiał ją odszukać. Wbrew pozorom Hao nie był wcale pozbawionym serca draniem, a los tej małej czarnoskórej nie był mu obojętny. W końcu to on ją uratował przed śmiercią głodową i obudził w niej pokłady szamańskiej mocy. Można nawet powiedzieć, że mała Opacho jest dla niego niczym córka.
Teraz jednak siedział przed ogniskiem, zaraz przed ogromnym duchem ognia i skrzywił się wspominając, jak przestraszył ją swoim zachowaniem. W jej oczach nigdy nie był zły, ale najwyraźniej inni mieli o nim zupełnie odmienne zdanie. Oceniali go, chociaż nie mieli o nim pojęcia. Jakie to płytkie. Yoh, przygotuj się, bo następnym razem tak łatwo mnie nie pokonasz, pomyślał i zaśmiał się gorzko, czemu zawtórował mu jego duch stróż. O tak, Hao musi się swojemu jakże kochanemu braciszkowi odpłacić za obrócenie w proch jego marzenia. A był tak blisko! Najpierw jednak odwiedzi resztę swojej rodziny, która zapewne niezwykle ucieszy się na widok swojego ulubionego jej członka.

* * *

W pewnym amerykańskim miasteczku samotny szaman przechadzał się ulicą, kierując swe kroki w stronę hotelu, w którym to osiadł. Jego oliwkowy płaszcz z żółtawymi wstawkami powiewał na wietrze, a sam jego właściciel sprawiał wrażenie jakby przygnębionego. Dotychczas myślał, że po pokonaniu Hao będzie się czuł znacznie lepiej, ale najwyraźniej zemsta za zamordowanie jego rodziców oczekiwanego skutku nie przyniosła. Lyserg Diethel, bo tak miał na imię nasz szaman usłyszał w pewnym momencie odgłosy sprzeczki. Uniósł swe zielone spojrzenie, kierując je na przeciwległą stronę chodnika. Ujrzał tam grupę mężczyzn. Najprawdopodobniej byli oni szamanami, co wywnioskował po ich kontroli ducha, ale coś mu tutaj nie pasowało. Zmarszczył jednak czoło, ponieważ wyglądało na to, że walczyli. Zaraz ruszył w tamtym kierunku, rozpychając się przy pomocy ramion.
    - Ej, mały! I co, Twój mistrzunio nie dał rady? Może czas, żebyś do niego dołączył? - mówił pogardliwie dobrze zbudowany mężczyzna z bujną brodą. Wtem obok wyrósł ogromny smok, który okazał się być dużą kontrolą ducha. Już miał uderzać pazurami w malca leżącego na asfalcie, gdy to drogę zagrodziło mu wahadełko młodego detektywa. Wzrok wszystkich zaraz zwrócił się na 'intruza'.
    - A Ty tu czego?! Ten wypierdek był po stronie Hao, zasługuje na śmierć! - warknął, łypiąc wrogim spojrzeniem to na dziecko, to na Lyserg'a. Chłopak rozpoznał w nim nie kogo innego, jak Opacho. Wiedział, że dziewczynka może nie była wybitnym szamanem, ale powinna była sobie chyba z jednym przeciwnikiem dać radę. Tylko że ich było kilku, a poza tym za bardzo była przerażona. Diethel poczuł chwilową niechęć wobec niej, ale zaraz to minęło. W końcu wcale zła ona nie była, pomimo że była niegdyś z Hao. Do tej pory jednak różdżkarz nie mógł pojąć dlaczego Asakura przyjął do swego grona kogoś tak słabego. A w dodatku traktował ją w ten dziwny sposób, którego w tej chwili nie potrafił nazwać. Ale wracając do teraźniejszości. Jak można się było domyślić z owej konfrontacji wywiązała się walka, którą nastolatek wygrał. Z małymi jednak problemami, spowodowanymi dużą liczbą przeciwników. Gdy było już po wszystkim pomógł małej dziewczynce z afro wstać i teraz razem z nią poszedł do hotelu. 
    Mimo że nienawidził Hao z całego serca, nie potrafił zostawić jej na pastwę losu. W końcu jakby nie patrzeć, bez swojego mistrza była bezbronna. Jutro miał samolot do Tokio i teraz pojawiał się problem. Nie wiedział co ma z nią zrobić. Nie wiedział bowiem, jak zareagują na nią jego przyjaciele. Najwyżej wróci do Londynu, swojego domu. Chociaż tam akurat nie uśmiechało mu się jechać, gdyż wspomnienia pomimo upływu lat, nadal były jeszcze raniące. Ale co wydarzy się dalej to czas okaże. Teraz nie warto było się przejmować niczym na zapas. Tym bardziej, że największe zło tego świata zostało zgładzone. A w każdym bądź razie tak wszystkim się wydawało...