Długo nic nie dodawałam, ale w końcu coś naskrobałam. Ostatnio złapałam jakiegoś strasznego lenia i mimo że mam wenę, to nie chce mi się usiąść i popisać : < To straszne! Dzisiejszy rozdział jest bardzo krótki, ale w ramach rekompensaty postaram się jeszcze w tym tygodniu dodać kolejny. A teraz zapraszam do czytania, oby się spodobało : D Chociaż świetny to on nie jest ^^
Tamao po urodzinach Yoh postanowiła wrócić do Izumo. Dawno
tam nie była, poza tym tutaj, w domu Asakury czuła się niczym intruz. Każdy już
chyba zdawał sobie sprawę z tego, że czuje coś do Yoh, a w szczególności Anna,
przed którą nic nie dało się ukryć. Tamamura wiedziała, że jest ona z
chłopakiem zaręczona i nie miała zamiaru wchodzić pomiędzy nich. Zresztą nie
oszukujmy się, brunet w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Po co więc miała tutaj
nadal przebywać? Przy Yohmei i reszcie uczniów może w końcu się czegoś nauczy,
ale szczerze w to wątpiła. Ani trochę w siebie nie wierzyła, a poniekąd była to
wina owego mężczyzny, który niemalże za każdym razem ignorował jej wizje,
uznając je za mało wyraźne. Faworyzował przy tym innych studentów, a ją traktował
niczym powietrze. Nigdy nie miał dla dziewczyny czasu, za każdym razem
wymyślając nowe wymówki. Ewidentnie nie miał ochoty tracić czasu na kogoś,
skoro nie miał on żadnej przyszłości. Podsłuchała kiedyś rozmowę między nim, a
Kino, w której to wyraźnie powiedział, że Tamao nie da się już niczego nauczyć.
W przeciwieństwie do starszego Asakury, jego żonę bardzo lubiła. Dosyć często
pomagała jej przy zielarstwie, a sporządzanie maści w wszelkiego rodzaju
napitków leczniczych przychodziło jej nadzwyczaj łatwo. Może minęła się z
profesją i powinna pomagać ludziom jako lekarz, albo ktoś tego pokroju?
Westchnęła pod nosem, wygodniej poprawiając się na krzesełku, na którym obecnie
siedziała. W samotności studiowała książki, które podkradła Yohmei z biblioteki.
Na temat wizjonerstwa, jak można się było domyślić. Może w spokoju, gdy nikt
nie będzie jej nagabywał trochę wiedzy sobie przyswoi? Czas okaże. Od jakiegoś
też czasu non stop zaprzątała jej myśli wizja, której doświadczyła będąc
jeszcze gościem u Yoh. Ale jak zwykle, była na tyle niewyraźna, że nie
wspomniała o niej Yohmei. Nie chciała mu dawać powodów do marudzenia, oraz
ciągłego powtarzania, że żadna z niej wizjonerka. Naprawdę Tamao oddałaby
wszystko, byleby umieć chociaż tyle, ile potrafi przeciętny student. Po
dłuższej chwili odsunęła się od biurka, podniosła leniwie i poczłapała w stronę
łóżka. Położyła się na plecach, wbijając wzrok w sufit. Zmieniła się przez ten
czas. Nawet bardzo. Nie była już tą nieśmiałą dziewczynką, która oblewała się
rumieńcem na widok każdego napotkanego spojrzenia chłopca, posłanego w jej
kierunku. Mimo że rodzina także wybrała jej ‘ukochanego’, jak to było w
przypadku Yoh, ona w ogóle nic do niego nie czuła. Był przystojny, owszem,
aczkolwiek Tamamura nadal zadurzona była w innym. Równie pociągającym. A może
jeszcze bardziej. Niemożliwym było by z tym kimś stworzyła związek, ale to już
zupełnie inna historia. Obecnie nadal
prowadziła wojnę ze swoimi myślami, która i tak do niczego nie
prowadziła. Nagle, ni z tego ni z owego pojawiły się przy dziewczynie dwa
duchy. No tak, Ponchi i Conchi znowu chcieli się z niej ponabijać. Jak to
zazwyczaj robili, mając przy tym niezły ubaw. Największą wadą młodej wizjonerki
było to, że łatwo ulegała czyimś wpływom. A oni to skrzętnie przeciwko niej
wykorzystywali, przez co później pakowała się w kłopoty. Teraz też coś
kombinowali, widziała to po tym, jak na nią spoglądali.
- Tamao, no co Ci szkodzi? Pojechałabyś do Matsue i
sprawdziła trafność Twojej wizji. Poza tym ciekawe kim jest ten, który ma
zagrażać Asakurom. - marudzili jej nad uchem, nie dając za wygraną. Tyle razy
im mówiła, że nie ma zamiaru nigdzie jechać, a oni jak zwykle swoje. Z drugiej
jednak strony, co jej szkodziło? A nuż odkryje coś istotnego i w końcu
zdobędzie uznanie w oczach innych? Nie,
to nie ma sensu, przeszło jej przez myśl i przekręciła się teraz na bok. A może jednak? Matsue nie jest daleko stąd i
w każdej chwili będę mogła wrócić, jeśli niczego ważnego nie znajdę. Po
przemyśleniu całej sprawy po raz już któryś, doszła do wniosku, że jutro jednak
się tam uda. I tak nie mam nic lepszego
do roboty, stwierdziła z przekonaniem.
- Macie rację. Jutro pojadę to sprawdzić, ale teraz dajcie
mi już spokój. Muszę się przespać.. – mruknęła od niechcenia, przeciągając się
leniwie. Nagle sobie coś jeszcze uzmysłowiła. – Tylko nic nie mówcie Yohmei. Po
co ma znowu marudzić – Tamao nawet nie otworzyła oczu, wypowiadając te parę
słów. Zbytnio była zmęczona tymi wszystkimi, ostatnimi zdarzeniami. Niedługo
potem oddała się w ramiona Morfeusza, nie rozmyślając już nad niczym więcej.
Tamamura obudzona została przez promienie słoneczne, które
subtelnie muskały jej bladą skórę. Jęknęła przeciągle, przetarła oczy wierzchem
dłoni i podniosła się, siadając na samym skraju łóżka. No tak, zasnęłam w ubraniach. I przespałam połowę popołudnia i całą
noc. Uświadomiła sobie, spoglądając na swoje odzienie. To wyjaśniałoby
dlaczego jest taka ścierpnięta i jeszcze bardziej wykończona. Jednak nadmiar
snu jest tak samo niewskazany, jak jego niedobór. W końcu jednak powędrowała do
łazienki, gdzie odświeżyła się i przebrała w świeże ubrania. Czekała ją dosyć
długa podróż, dlatego też niebawem powinna opuszczać Izumo. Niestety zaraz po
wyjściu ze swojego pokoju natknęła się na kogoś, kogo w ogóle by się nie
spodziewała zobaczyć. Ryu… Przeszło
dziewczynie przez myśl, a na jej twarzy mimowolnie wypłynął grymas
niezadowolenia. Kim był ten młodzieniec, o dwa lata starszy od niej, którego
jak widać zbytnią sympatią nie darzyła? Otóż był on jej… powiedzmy, że
przyszłym mężem. Nastolatka szybko obróciła się na pięcie i mając nadzieję, iż
jej nie ujrzał, iść zaczęła w zupełnie przeciwnym kierunku. Trudno, pójdę okrężną drogą. Kilka minut mnie nie zbawi. Przeliczyła
się jednak.
- Tamao! Zaczekaj! – usłyszała za sobą znajomy głos,
aczkolwiek nawet nie zwolniła. Zdawać się mogło nawet, że przyspieszyła kroku,
jakby chcąc zgubić intruza. Dogonił ją, a gdy poczuła jego dłoń na swoim
ramieniu, poczuła jak przeszywa ją dreszcz. I nie należał on do
najprzyjemniejszych. Wolno odwróciła się do bruneta i spojrzała prosto w jego
błękitne tęczówki. O tak, ten morski kolor jego oczu był naprawdę urzekający.
Nie odezwała się jednak ani słowem i czekała.
- Dokąd idziesz? – spytał, spoglądając na niższą od siebie
dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem. Nawet nie wiedzieć kiedy jego palce
sploty się z jej dłonią, ale ona zdawała się tego nawet nie zauważyć. Dopiero
po dłuższej chwili, jakby wyrwana z zamyślenia zdała sobie sprawę z tego, co
Ryu zrobił. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo uwolniła dłoń, po czym z niemym
utęsknieniem spojrzała na drzwi wyjściowe. Czy on zawsze musiał uprzykrzać jej
życie, w najmniej odpowiednim momencie? Nie
ma co, świetne wyczucie czasu.
- Chciałam się przejść – odpowiedziała, siląc się na blady
cień uśmiechu. Hattori otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale Tamao go
ubiegła. – Sama. Nie obraź się, ale muszę pomyśleć w samotności. – Dodała dobitnie,
tym samym kończąc rozmowę, w razie gdyby chciał zaproponować jej swoje
towarzystwo. Nie miała teraz na nie ochoty, a poza tym śpieszyła się do Matsue.
Uniosła delikatnie kąciki ust w górę, po czym wyminęła chłopaka i wyszła.
Zostawiając go tym samym samemu sobie, na samym środku korytarza. Ale najgorsze
w tym wszystkim było chyba to, iż w ogóle się tym nie przejęła. Istotnie się
zmieniła. I czasami ją to nawet przerażało.
Do Matsue dojechała autobusem, w nieco ponad godzinę. Nie
była to droga jakoś bardzo męcząca, ale im bliżej była owego miasta, tym
bardziej się denerwowała. Według jej wizji, osoba zagrażająca Asakurom powinna
znajdować się na północny wschód, na poboczach. To tam od razu się udała.
Krążyła i błądziła po lasach oraz parkach, bezskutecznie próbując kogoś
znaleźć. Jestem beznadziejna,
pomyślała zrozpaczona, bezwiednie opadając na miękką trawę. Wtem coś ujrzała. A
w zasadzie to kogoś. Kogoś, leżącego nieopodal niej. W mgnieniu oka poderwała
się z miejsca i ruszyła w tamtym kierunku, czując jak serce bije jej coraz to
mocniej.
- Mistrzu! – doszły do niej czyjeś krzyki, które początkowo
zignorowała. Niesłusznie. Gdy spostrzegła tego, który te słowa wypowiadał,
stanęła niczym wryta. Znała tego mężczyznę. Czyżby
to…? Poczuła, jak zimny pot oblewa całe jej ciało. Odważyła podążyć
wzrokiem na nieprzytomnego chłopaka, do którego właśnie doszła. Wiedziała, że
tym razem jej zdolności nie zawiodły. Nie wiedziała tylko czy ma się cieszyć z
tego powodu, czy wręcz przeciwnie – rozpaczać. To on. On żyje…
***
- Muszę wam coś powiedzieć. Asakurowie nie chcieli mi na to
pozwolić, ale nie mam wyboru. Potem może być już zbyt późno na interwencję... -
westchnął cicho Matamune, jednocześnie wyciągając z pyska fajkę, którą teraz
trzymał w łapce. Widać było, że jest bardzo zmartwiony, ale co było tego
powodem? Niebawem pewnie się dowiemy. Młode narzeczeństwo spojrzało po sobie
zaskoczone, ale ostatecznie wzrok wbili w kocura. Yoh ponaglił go nawet gestem
dłoni, będąc ciekawym co też za niedozwolone nowiny im przynosi. Pewnie rodzice przyjadą z niezapowiedzianą
wizytą, albo coś w tym stylu. Pomyślał rozbawiony, ale to co chwilę potem
usłyszał, wprawiło go w prawdziwe osłupienie.
- Hao żyje. Jest ciężko ranny, ale udało mu się włamać do
posiadłości w Izumo, skąd skradł księgę leczniczą. Nie mam pojęcia dlaczego Oni
chcieli to przed wami ukrywać, skoro zagrożenie jest jawne. Może i teraz nie
jest on w stanie nic zrobić, ale gdy odzyska siły na pewno będzie chciał się
zemścić. – mówił nieco przyciszonym głosem, który co jakiś czas łamał się
delikatnie. Widać było, że Matamune się boi, a Yoh nigdy go jeszcze w takim
stanie nie widział. Ukradkiem zerknął na Annę. Nic nie dało się wyczytać z jej
twarzy, a ona sama zdawała się być zamyślona. – Uważaj na siebie, Yoh. – dodał jeszcze
pokrzepiająco i nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, zniknął. Pierwsza z
osłupienia wyszła blondynka, mierząc chłopaka przenikliwym spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że z Twojego
wolnego nici? Jako że jednak Hao nie pokonałeś, zmuszona jestem dołożyć Ci
jeszcze parę ćwiczeń. Jesteś za słaby, rozleniwiłeś się przez ten czas. Ale nie
martw się, doprowadzanie kogoś do formy to moja specjalność. – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że Asakura nie raczył się nawet
odezwać. Nadal wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu był
Matamune. Pewnie jest jeszcze w szoku, po
tym co usłyszał.
- Mistrz Hao żyje?! – doszedł do nich podniecony głos Opacho,
która niepostrzeżenie weszła do salonu i
cały monolog usłyszała. – Zabierzcie mnie do niego! – krzyknęła, podbiegając do
Yoh, który chyba dochodził w końcu do siebie. W oczach dziecka dało się dojrzeć
radosne iskierki, czego Kyoyama nie potrafiła w ogóle pojąć. Przecież Hao to potwór niezdolny do wyższych
uczuć. Jak można tak cieszyć się na wieść, że jednak przeżył? Pokręciła
zdegustowana głową, kierując się wolno w stronę schodów. Musiała wszystko
przemyśleć w spokoju. Nie mogła przecież pozwolić, żeby owy szaman skrzywdził
któregoś z jej przyjaciół. A przede wszystkim martwiła się o Yoh. Miała tylko
nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Czegoś, czego oboje będą potem żałować.